Picie pandemiczne [FELIETON]
Fot. materiały prasowez miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 1/2021 (64)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
Oczywiście – parki, laski, zagajniki zawsze przyciągały osobników lubiących golnąć. Ale w sezonie zimowym te niebieskie ptaki odlatywały, może nie do ciepłych krajów, ale w zacisze jakichś spelunek czy domostw. Albo chociaż klatek schodowych czy bram kamienic. Tymczasem teraz w parkach pije się bardzo dużo. W każdym razie jak na zimę. A wszystko oczywiście za sprawą pandemii.
Ledwie kilka dni temu mijaliśmy podczas psiego spaceru grupę ludzi w wieku różnym. Zdecydowanie nie byli to żule. Ot, grupa znajomych z pracy. Ale kiedy kwadrans później szliśmy z powrotem towarzystwo było już mocno narąbane. Jeden koleś minął nas, ledwo trzymając się na nogach. Drugi załatwiał potrzebę, wesoło machając do nas strumieniem swego moczu. Dziewczyna wskoczyła na śmietnik i zachęcała zgromadzonych do jeszcze bardziej szampańskiej zabawy. A wieczór był bardzo młody, bo przecież o tej porze roku ciemno robi się błyskawicznie.
Zrozumiałem, że ci parkowi imprezowicze to nie degeneraci tylko ofiary zamknięcia knajp. W normalnych czasach poszliby po robocie do pubu na kilka piw. Teraz, niestety, nie mają dokąd iść. Taka horda nie bardzo zmieści się też u kogoś w domu, tym bardziej że tam często kwilą dzieci, a żony czekają, żeby urządzić scenę albo – w nieco bardziej tradycyjnych domach – trzepnąć ścierką. Pozostaje więc łono przyrody. Łono w grudniu mocno już wyłysiałe, ale jednak wyposażone w praktyczne urządzenia jakim są ławki. Ale cóż – aura, temperatura i sceneria nie sprzyjają jednak długiemu biesiadowaniu czy sączeniu drinków. Alkoholowe życie towarzyskie w parkach wymusza pośpiech. Trzeba wlać w siebie jak najwięcej w jak najkrótszym czasie. Zanim palce zgrabieją, a stopy zamienią się w kawały zmrożonego mięsa.
Cóż, ja rozumiem parkowych imprezowiczów. Sam spędziłem na takich posiedzeniach niejedną godzinę i całkiem miło je wspominam, aczkolwiek okoliczności przyrody były nieco milsze, bo biesiadowałem tak głównie wiosną i latem. Ale potrzeba życia towarzyskiego, nawet tego podlanego alkoholem, jest absolutnie zrozumiała. Te społeczne interakcje to w końcu jedna z kilku rzeczy, która uczyniła z hominidów ludzi.
Sęk w tym – i podejrzewam, że to dowód na to, że staję się tetrykiem – ci outdoorowi birbanci strasznie śmiecą, co mnie irytuje. Cóż, w Warszawie zawsze można się było potknąć o opróżnioną małpkę, ustawioną pieczołowicie koło jakiegoś miejsca pamięci (u mnie na Woli takich tablic jest sporo). Ale teraz flaszek, flaszeczek, butelczyn poniewiera się jeszcze więcej. Choć koszy ci u nas dostatek.
Zresztą świat zaśmiecają i pojedynczy smutni pijacy. Kilka dni temu, na moich oczach facet w środku dnia dopił wódkę z małpki, a następnie ciepnął ją w krzaki na skwerku. Nie jestem typem społecznika, który nęka ludzi i mówi im, jak maja żyć, ale tym razem zareagowałem. Poszedłem za tym facetem, dogoniłem go i zapytałem, czy naprawdę nie mógł butelki wyrzucić do śmietnika.
Spodziewałem się awantury. Ale gość skulił ramiona i powiedział zawstydzony: „To był błąd. Ja naprawdę nie robię takich rzeczy. Tylko dzisiaj”. Widać chłop miał kiepski dzień, co ja oczywiście zrozumiałem i na pożegnanie – skoro wyraził skruchę – życzyłem mu powodzenia.
No więc, oczywiste jest, że skoro knajpy są pozamykane, a człowiek czasem musi (inaczej się udusi) to róbmy to w parkach. Czy innych skwerkach. Ale posprzątajmy po sobie. Wszak za nami przyjdą inni i też będą się chcieli napić w kulturalnych warunkach.
Więcej możesz przeczytać w 1/2021 (64) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.