Koszt frachtu z Chin z gigantycznym wzrostem. Firmy poszukają alternatyw?

Jak tłumaczy Adam Stosio, dyrektor zarządzający Ebury Polska, za transport jednego kontenera na popularnym szlaku handlowym Shanghai-Rotterdam trzeba już płacić 13 tys. dolarów - to ponad 620 proc. więcej niż przed rokiem. Kilkakrotnie więcej niż rok temu, 12,7 tys. dolarów, kosztuje też kontener na trasie Shanghai-Genua – wynika z danych Drewry Supply Chain Advisors. Ale spedytorzy informują też, że opłata za przewóz towarów na szlakach morskich Chiny-Europa osiąga pułap nawet 20 tys. dolarów za kontener. To efekt niewystarczającej liczby kontenerów w połączeniu z innymi zaburzeniami w globalnych łańcuchach dostaw, które wywołała pandemia.
Kryzys kontenerowy dotknął szczególnie firmy sprowadzające towary z Chin. Obok problemu wysokich cen frachtu, które znacząco ograniczają ich marżę handlową, dużym wyzwaniem w prowadzeniu biznesu stały się konieczność planowania dostaw z dużym wyprzedzeniem oraz czas oczekiwania na zamówiony towar. By zapewnić sobie miejsce na statku, transport trzeba rezerwować nawet trzy miesiące wcześniej. W obliczu tych wyzwań coraz więcej polskich importerów zaopatrujących się w Chinach decyduje się na poszukiwanie alternatywnych źródeł dostaw w innych krajach.
Turcja jako ciekawy partner handlowy?
Zdaniem Adama Stasio ciekawym kierunkiem dla wielu z nich okazuje się Turcja. Na ten kraj zaczynają stawiać np. importerzy niskomarżowych produktów. Powyższe obserwacje potwierdzają dane. Według Głównego Urzędu Statystycznego tylko w okresie od początku stycznia do końca maja 2021 r. wartość importu towarów z Turcji przekroczyła 9,4 mld zł, co oznacza, że w porównaniu z poprzednim rokiem wzrosła prawie o połowę. Jest też wyraźnie wyższa niż przed pandemią – w tym samym okresie 2019 r. wartość importu z Turcji wyniosła 7,4 mld zł, a w 2018 – 6,5 mld zł. To dowodzi, że polskie firmy dostrzegły szansę w tej części świata.
Turcja z punktu widzenia polskich przedsiębiorców ma kilka zalet. To po pierwsze tańszy transport drogowy lub kolejowy, ale także niskie ceny towarów, szczególnie w branży obuwniczej, skórzanej czy tekstylnej. Ceny produkcji są tam niższe o nawet 30 proc. w porównaniu do Polski.
- Polskie firmy znajdą w Turcji również partnerów m.in. wśród producentów elektroniki czy w sektorze przemysłowym. Dla importerów maszyn, urządzeń, tworzyw sztucznych czy elementów konstrukcji stalowych Turcja jest dobrą alternatywą dla Chin. Wystarczy wspomnieć, że ten kraj jest 7. na świecie i jednocześnie największym producentem stali w Europie – zajmuje ona około 7,5 proc. w strukturze tureckiego eksportu. Dla porównania, tekstylia mają około 10 proc. w eksporcie z Turcji, a elektronika – 6,5 proc. Turcja pozostaje również jednym z głównych dostawców części dla sektora motoryzacyjnego w Europie – ta branża ma około 15 proc. udziału w tureckim eksporcie - komentuje Adam Stasio.
Turecka lira. Czy jest się czego obawiać?
Z Turcją wiąże się jednak ryzyko polityczno-gospodarcze. Obok naturalnych konsekwencji rządów Erdogana, problemem jest również bardzo wysoka inflacja, która od wielu lat przekracza 10 proc. W ciągu ostatnich lat Turcję dotknęło także spore spowolnienie gospodarcze. W efekcie turecka lira osłabiła się przez ostatni rok o 25 proc. wobec dolara i 20 proc. wobec złotego.
- Zmienność kursu liry nie powinna jednak zniechęcać polskich przedsiębiorców do szukania możliwości importowych w Turcji i rozliczenia się w tej walucie. Tym bardziej, że z ich punktu widzenia słabość liry jest dobrą informacją – zwiększa bowiem siłę nabywczą złotego. Są oczywiście sytuacje, że turecki kontrahent żąda rozliczeń np. w euro czy dolarze. Z reguły dotyczy to dużych spółek, które zaopatrują się na rynkach zagranicznych w surowce czy komponenty do produkcji i płacą za nie w twardej walucie - komentuje Adam Stasio.