Waxtorpeda
Izabela Makosz uważa, że konkurencja jest zdrowa. Dlatego dzieli się swoim doświadczeniem: jest mentorką biznesu, prowadzi blog, napisała książkę „Gra o biznes”, jest aktywna na Facebooku, założyła internetową telewizję Time For Business TVz miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 3/2015 (3)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
Salon sieci Time for Wax na parterze kamienicy w ścisłym centrum Warszawy. Na zewnątrz gwar pędzącego miasta, ale za progiem to inny świat: strefa relaksu, chociaż przychodzi się tutaj na depilację, zabieg uważany za niezbyt przyjemny. Czerwone ściany z białymi motywami roślinnymi, za przesuwanymi drzwiami kilka gabinetów. Z głośników sączy się odprężająca muzyka przeplatana reklamami salonu. Jeśli na kanapie w poczekalni spotkamy atrakcyjną blondynkę, niekoniecznie będzie to klientka. Izabela Makosz, właścicielka sieci, spędza bowiem w swoich salonach dużo czasu, sprawdzając, czy przestrzegane są ścisłe procedury: w jaki sposób witani są klienci, jakich informacji udziela personel, ile czasu zajmuje zabieg. Wszystko ma się zmieścić w plus minus kwadransie. Jest to możliwe dlatego, że Makosz postawiła na połączenie komfortowego wnętrza z komfortem usługi: nie ma wcześniejszych rezerwacji i oferuje się tylko jeden typ zabiegów (depilację specjalnym woskiem, według specjalnej metody). To główne wyróżniki Time for Wax na rynku. Właścicielka stale też wsłuchuje się w opinie klientów i podczas comiesięcznych spotkań z personelem wprowadza zmiany: klient ma być zadowolony. – Iza ma wiele pozytywnej, twórczej energii i emanuje nią na co dzień. Wobec przeciwności nie poddaje się, nie rezygnuje, tylko z determinacją szuka dróg do osiągnięcia celu – mówi Paulina Barnaś, coach z firmy Talent Center.
Korporacyjne prawo–lewo
Makosz nie wierzy w coś takiego jak gen przedsiębiorczości, jednak jej historia wcale temu mitowi nie zaprzecza, choć jej droga do własnego biznesu (a nawet do myśli o nim) była nieco kręta. Dorastała w 30-tysięcznej Bielawie u podnóża Karkonoszy, gdzie jej rodzice prowadzili własną firmę szyjącą kurtki. Pierwsze pieniądze zarobiła, sprzedając zebrane butelki. Ale jej marzeniem była praca w korporacji. Gdy była na studiach (wybrała prawo), na chwilę „dopadł” ją rodzinny biznes. Ojciec nie miał serca do sprzedawania gotowych partii towaru, za to Izabela się w tym odnalazła. – Lubię sprzedawać. Mówiłam więc „Daj te kurtki”, kurtki do samochodu i w drogę. Uda się, nie uda, jechałam – wspomina poranne, godzinne podróże ku czeskiej granicy. Tam do południa sprzedawała wszystko.
Gdy skończyła studia, zaczęła się praca w wymarzonych korporacjach, w działach sprzedaży i marketingu. Lista jest długa: Coca-Cola, Master Foods, Reckitt Benckiser, Danone i inne. Kiedy trzeba było wdrożyć coś nowego na rynku, a takie projekty są trudne, bo sieci handlowe nie lubią wpuszczać na swoje półki niesprawdzonych produktów, zawsze się za to brała. – Koledzy na zebraniach patrzyli w dół, żeby nie nawiązać kontaktu wzrokowego z szefem, a ja się zgłaszałam. Potem już się nie zgłaszałam, bo szef od razu mnie wyznaczał – wspomina.
Jednak w końcu praca w korporacjach przestała ją kręcić. – Kiedy stworzyłam własny biznes, najbardziej cieszyło mnie, że mam całkowity wpływ na to, co robię. A w korporacjach chodziłam z tymi projektami od jednego do drugiego, w prawo – w lewo, góra – dół... Choć na początku tej samodzielności było trudno, bo nauczyłam się, że ktoś akceptuje moje projekty – opowiada.
– Kiedy stworzyłam własny biznes, najbardziej cieszyło mnie, że mam całkowity wpływ na to, co robię. Choć na początku tej samodzielności było trudno, bo w korporacjach nauczyłam się, że ktoś akceptuje moje projekty – opowiada Izabela Makosz.
Zdecydowała się działać na własny rachunek, gdy była na urlopie wychowawczym i zastanawiała się, czy po powrocie do pracy będzie miała czas dla powiększonej rodziny. Bezpośrednim impulsem była decyzja koleżanki z firmy, by założyć prywatne przedszkole. Pierwsza myśl: zrobię to samo! Wprawdzie nie udało się znaleźć odpowiedniego lokalu, lecz pragnienie niezależności pozostało. Pomysł „depilacyjny” przyszedł trochę dzięki wyznawanej przez Makosz zasadzie: obserwować i wyciągać wnioski. Jeśli klient słyszy, że czegoś nie ma – sprawdzić, dlaczego i ten brak uzupełnić. Jeżeli klient jest z czegoś niezadowolony, sprawdzić, jak można to zrobić lepiej i na tym oprzeć biznes.
– Skoro jestem zadbaną blondynką, ludzie sądzą, że spędzam dużo czasu u kosmetyczki. Otóż nie, nie chodzę wcale – twierdzi Makosz. Kiedyś dała się jedynie namówić na zabiegi depilacji. Koleżanka poleciła jej dobrą kosmetyczkę, która przeprowadzała je we własnym mieszkaniu. Ale pewnego razu kosmetyczka wyjechała i Makosz poszła do normalnego gabinetu. A tu przykra niespodzianka – depilację zrobiono nieprofesjonalnie, pozostawiając u klientki dyskomfort, otarcia i krwiaki. Lecz w efekcie zakiełkowała myśl, by wejść w tę niszę. Makosz podpatrywała, jak depilację woskiem robi się na Zachodzie. Miała obawy, że Polska jest inna, że to za mała nisza, że usługa jest wybitnie sezonowa (w końcu w Reckitt Benckiser plastry do depilacji „schodziły” głównie latem), ale miała przeczucie, że to się może udać.
Nie znoszę narzekania
Od podjęcia decyzji do startu pierwszego lokalu w stołecznym zagłębiu biurowym przy Domaniewskiej minęły dwa miesiące. Pierwszy zajęło tworzenie biznesplanu i załatwianie formalności. Drugi – budowlanka. Zainwestowała 100 tys. zł. Wreszcie uroczyste otwarcie i prezentacja, a pięć lat później działała już cała sieć Time for Wax.
Ale wróćmy do początków. Salon w tzw. Mordorze nie cieszył się taką popularnością, jak zaplanowała, głównie dlatego, że był za mało widoczny. Zapadła szybka decyzja o przenosinach w al. Niepodległości: lepsza widoczność, większa witryna, wygodny parking… To był strzał w dziesiątkę. Makosz zrezygnowała też wkrótce z dodatkowych usług (manikiur i henna), które miały pomóc w osiągnięciu rentowności, i skoncentrowała się na podstawowej działalności. Tu kluczowe było zatrudnienie i wyszkolenie odpowiedniego personelu. Zawodowe kosmetyczki z wieloletnim doświadczeniem odpadały, gdyż często mają złe nawyki, których trudno się pozbyć. Tymczasem w Time for Wax obowiązują: odpowiednie ułożenie ciała osoby depilowanej, stosowanie bawełnianych pasków zamiast plastrów, własna linia kosmetyków (trzy razy zmieniano ich opakowania, uwzględniając uwagi klientów). Makosz szuka więc na rynku pracy „pereł”. To dlatego jej ogłoszenia odbiegają od sztampowego „Zatrudnię...” i zaczynają się od: „Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle”. Klasyczny employer branding na usługach rekrutacji, aby zniechęcić jednych, a przyciągnąć drugich. – Nie znoszę narzekania, że na rynku nie ma odpowiednich pracowników, że ZUS wysoki, że skarbówka... Trzeba działać w takich warunkach, jakie są.
Makosz założyła, że jej biznes będzie rentowny przy minimum 500 klientach miesięcznie w przeliczeniu na salon. Dziś we wszystkich siedmiu placówkach jej sieci (znajdujących się przy uczęszczanych ulicach i w galeriach handlowych) jest ich łącznie 7 tys. miesięcznie, a latem nawet 8 tys., w tym cudzoziemcy (personel musi znać angielski). Wprawdzie tylko 2 proc. klientów to mężczyźni (sportowcy, aktorzy, ale i mężowie przyprowadzani przez żony), jednak ich odsetek powoli się zwiększa. Rośnie też bezpośrednia konkurencja.
Trudno za nią nadążyć
– Dojrzałam do tej myśli, że konkurencja jest zdrowa. Robię swoje. Chcę, żeby kobiecie w Warszawie, kiedy pomyśli o depilacji, od razu kojarzyła się nazwa Time for Wax – mówi Makosz. Dlatego chętnie dzieli się swoim doświadczeniem: napisała książkę „Gra o biznes”, jest mentorką biznesu, prowadzi blog, jest aktywna na Facebooku, założyła internetową telewizję Time For Business TV. – Trzeba mieć dużo odwagi i poczucia własnej wartości, żeby to robić – dodaje i zastrzega, że najważniejszych tajemnic swojej działalności nie zdradza: – Aż taką altruistką nie jestem. Mówię o rzeczach, które są dla mnie oczywiste i mogą wpłynąć pozytywnie na czyjeś przedsięwzięcie.
Makosz porównuje biznes do projektowania własnego, wymarzonego domu. – Pracowała dla mnie dizajnerka. Mówi: robimy to w glamour, a ja na to, że nie – ma być wiejsko-czarodziejsko. Ona: to się nie nadaje, ja – że się nadaje. Po wszystkim powiedziała, że byłam trudną klientką, ale wyjątkową: wiedziałam, czego chcę, a chciałam mieć dom ponadczasowy – opowiada. – Podobnie podchodzę do biznesu. Gdybym cofnęła się w czasie, niczego bym nie zmieniała. Tak samo bym go rozwijała i poprawiała – zapewnia.
– Podziwiam w Izie determinację. Ludzie mają wielkie plany i fajne pomysły, ale mało kto je realizuje. Iza zwykle robi to w takim tempie, że trudno za nią nadążyć – mówi Izabela Wagner, współpracująca z Makosz w Time for Wax.
Chociaż firma to jej ukochane dziecko, Makosz ma do niej podejście pragmatyczne. Myśli o rozbudowie swojej sieci (jako franczyzy) i wkroczeniu do innych miast, a zarazem rozważa jej sprzedaż – teraz jest dobry moment. – Moim marzeniem nie były gabinety depilacji woskiem, ale, jak w przypadku wszystkich, wystarczająca ilość pieniędzy i komfortowe życie. Lubię prowadzić biznes, lubię ten pęd i nie lubię tracić czasu – mówi, dodając, że chce go mieć też dla męża i dwóch synów, na dobrą książkę i na zimowe wyjazdy na narty. – Lubię mieć wizję, opracowywać strategie…
Już jej chodzi po głowie, co chciałaby robić, gdy skończy się etap Time for Wax. Pociągają ją nowe technologie – ale jakie konkretnie, zdradzić nie chce.
Więcej możesz przeczytać w 3/2015 (3) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.