Dojlidziarze, czyli największa afera gospodarcza II RP

Pałac Dojlidy
Pałac Dojlidy, fot. East News
Afera dojlidzka wstrząsnęła opinią publiczną i przedwojenną sceną polityczną. Próby jej rozliczenia zaowocowały bijatyką w Sejmie i (dosłownie!) wzajemnym opluwaniem się posłów. Jednak, jak większość polskich afer, nie zakończyła się żadnym wyrokiem sądowym.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 12/2021 (75)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Tak jak o politykach i biznesmenach uwikłanych w latach 90. w gospodarcze skandale mówiono „aferały” (często z dodatkiem – „liberały”), tak w II Rzeczypospolitej używano określenia „dojlidziarze”. Był to synonim hochsztaplerów, kombinatorów, cwaniaków. Neologizm wszedł nawet do poezji. Ludzi, którzy zawodzą pokładane w nich nadzieje, Julian Ejsmond nazwał w jednym ze swoich wierszy „dojlidziarzami Boga”.

Afera dojlidzka, dziś nieco zapomniana, rzeczywiście była największym oszustwem gospodarczym II Rzeczypospolitej. Choć żyła nią cała Polska, przez całe międzywojnia nie doczekała się rozliczenia. >

Słabizna wewnętrzna

„Głównymi przyczynami obecnego stanu rzeczy w Polsce – to jest nędzy, słabizny wewnętrznej i zewnętrznej – były bezkarne kradzieże. Ponad wszystkim zapanował w naszym kraju interes jednostki i partii, zapanowała bezkarność za wszelkie nadużycia i zbrodnie” – grzmiał w Sejmie po zamachu majowym Józef Piłsudski. „Wydałem wojnę szujom, łajdakom, mordercom i złodziejom i w tej walce nie ulegnę” – dodawał. Tymi słowami uzasadniał wprowadzenie autorytarnego ustroju i ograniczenie swobód demokratycznych, których jego obóz dokonywał pod populistycznym hasłem rewolucji moralnej.

Jego słowa padały jednak na podatny grunt. Doniesienia o kolejnych przekrętach finansowych na szczytach władzy nikogo w II RP nie dziwiły. Odrodzona Polska, którą dziś (zupełnie zresztą słusznie) wspominamy z dumą, miała też bowiem mniej sympatyczną twarz. Twarz, której personifikacją stał się bohater powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza Nikodem Dyzma.

O skali korupcji, zwłaszcza w pierwszych latach niepodległości, świadczy fakt, że przez pewien czas groziła za nią urzędnikom i żołnierzom kara śmierci. Co więcej – zwłaszcza w wojsku – drakoński przepis był wykonywany. Tylko w 1922 r. za nadużycia finansowe rozstrzelano ponad 80 oficerów i szeregowych. Jak się jednak łatwo domyślić, podobne kary raczej nie spotykały polityków ani czołowych przedsiębiorców. A sanacyjna „rewolucja moralna” polegała głównie na tym, że po zamachu majowym łatwiej było kraść piłsudczykom niż ludowcom.

Na zmianę warty w 1926 r. afera dojlidzka miała spory wpływ. Gdyby bowiem napisać aferalną historię II RP, to w rozdziałach poświęconych pierwszej połowie lat 20., właśnie ludowcy pojawialiby się najczęściej na jej kartach. PSL „Piast” był w owym czasie partią niezwykle wpływową, jej prezes Wincenty Witos trzykrotnie sprawował funkcję premiera. Choć dziś Witosowi stawia się pomniki, wówczas krytykowano go za okopywanie się swoimi ludźmi w kolejnych gałęziach przemysłu. Zasłużeni działacze partii chłopskiej obsadzali kluczowe urzędy wydające koncesje i zezwolenia, opanowali Lasy Państwowe, uczestniczyli w szemranym handlu ziemią. „Doznawało się wrażenia, że to stada sępów rzuciły się na nieszczęsną gospodarkę. Za pieniądze pożyczone od Żydów (sic!) działacze zakładali spółki „ludowe” i nie wątpili, że w najbliższym czasie, pod auspicjami Witosa i jego adherentów, zrobią olbrzymią fortunę, słusznie im należną za ideowość” – pisał w pamiętnikach Mieczysław Dębski, wieloletni kontroler NIK, który przez krótki czas pełnił funkcję szefa Komisji Nadzwyczajnej do Walki z Nadużyciami, będącej odpowiednikiem dzisiejszego CBA.

W sprawie dojlidzkiej politycy PSL też odegrają główne role.

Hrabina wybiera Niemcy

Dzisiejsze Dojlidy to dzielnica Białegostoku. Na początku XX w. – jest to jednak odrębna wieś i folwark. W przeszłości dobra dojlidzkie należały m.in. do Radziwiłłów, jednak w połowie XIX w. nabywa je rosyjski baron i senator Aleksander Krusenstern. Buduje tu okazały pałac, wspiera też miejscową parafię prawosławną. Krusensternowie to Rosjanie o niemieckich korzeniach, a więc zaborcy. Mimo to, zapisują się pozytywnie w pamięci miejscowej ludności, zresztą w znacznej mierze białoruskojęzycznej. Dość powiedzieć, że wnuk Aleksandra w dwudziestoleciu zostanie w Białymstoku i okaże się jednym z najbardziej zasłużonych białostoczan, założycielem piłkarskiego klubu Jagiellonia Białystok.

W 1886 r. baron Krusenstern wydziela część dóbr dojlidzkich (wraz z okazałym pałacem i browarem) i przekazuje je swojej córce Zofii. Wychodzi ona za mąż za niemieckiego arystokratę Johanna Friedricha Rüdigera i razem gospodarują pod Białymstokiem. Powodzi im się doskonale. Gdy w 1897 r. do Białegostoku przybywa w odwiedziny car Mikołaj II, rezyduje właśnie w pałacu w Dojlidach. Jak wspomina w pamiętnikach jeden ze współorganizatorów wizyty miejscowy fabrykant Hugo Commichau, w całej okolicy nie znaleziono bowiem innego „domu wyposażonego w tak doskonałe meble, obrazy i luksusowe przedmioty”.

Kiedy jednak wybucha I wojna światowa, Rüdigerowie uciekają do Berlina. Zofia przekazuje pełnomocnictwa do zarządzania majątkiem wpływowemu baronowi Rudolfowi von Brandensteinowi. Dzięki koneksjom w pruskiej armii udaje mu się załatwić korzystne zezwolenia i kontrakty. Z Niemiec sprowadza rzadkie wówczas nawozy sztuczne, bydło i ziarno siewne, udaje mu się też odbudować browar zniszczony przez Rosjan na początkowym etapie wojny. Dzięki temu należące do niemiecko-rosyjskiej hrabiny majątek rolny oraz fabryka piwa wychodzą z zawieruchy wojennej w doskonałej kondycji.

I właśnie ten fakt staje się praprzyczyną późniejszych kłopotów. Gdy Polska wraca na mapę Europy, przejmuje (za odszkodowaniami) majątki tych przedstawicieli państw zaborczych, którzy nie przyjmują polskiego obywatelstwa. Zofia wybiera obywatelstwo niemieckie, więc musi swój majątek utracić. Dlatego w sierpniu 1919 r. rządowy komisarz zwraca się do ministra rolnictwa o ustanowienie w Dojlidach polskiego zarządcy.

Dziwnym splotem okoliczności odpowiednie zarządzenie nie zostaje jednak opublikowane w Dzienniku Urzędowym i w związku z tym nie wchodzi formalnie w życie. Za chwilę wybucha wojna polsko-bolszewicka, do Białegostoku wkracza Armia Czerwona i dopiero w 1920 r. można wrócić do sprawy przejęcia Dojlid przez polskie państwo. Ale znów następują nie do końca wyjaśnione wypadki, które komplikują sprawę: wysłane w październiku 1920 r. zawiadomienie o przejęciu dóbr dojlidzkich nie trafia z Warszawy do Berlina, gdzie już wtedy urzęduje niemiecki zarządca. Efekt? Hrabina, której już od kilku lat nie ma w Polsce, nadal może swobodnie dysponować swoim majątkiem.

Jeszcze w październiku 1920 r. sprzedaje ogromną część lasów kupcowi drzewnemu Naumowi Cukerowi. Kiedy wkrótce postanawia sprzedać także pozostałą część należącego do siebie majątku, zgłaszają się do niej dwa tajemnicze przedsiębiorstwa. Niewielki, choć mający huczną nazwę Polsko-Amerykański Bank Ludowy z siedzibą w Krakowie oraz świeżo utworzone Towarzystwo Przemysłowo-Leśne Dojlidy, także z Krakowa. Później okaże się, że obie te instytucje są ze sobą ściśle powiązane kapitałowo. I że mają w nich udziały… politycy PSL.

Bank ludowy czy ludowców

Według historyków za dalszymi malwersacjami najpewniej stoi Władysław Kiernik, ówczesny szef Głównego Urzędu Ziemskiego, prawa ręka Wincentego Witosa. W błyskawicznym tempie, wbrew procedurom, ogromne dobra dojlidzkie przechodzą w ręce wspomnianego banku ludowego i powiązanego z nim towarzystwa leśnego. Ale bank, który tak zabiegał o zakup majątku, nagle przestaje być zainteresowany jego posiadaniem. Postanawia podzielić dobra dojlidzkie na mniejsze działki i sprzedaje je okolicznym chłopom. Tyle że z zaskakującą przebitką: o ile za 1 morgę bank zapłacił hrabinie 6 tys. marek polskich, o tyle od chłopów żąda już… 120 tys. marek. Dwadzieścia razy więcej!

Prasa bije na alarm, że wskutek wsparcia polityków PSL prywatna instytucja próbuje zbić ewidentnie nieuczciwy interes. Jak się później okaże, sam Kiernik ma ścisłe powiązania z Polsko-Amerykańskim Bankiem Ludowym, uczestniczył w jego zorganizowaniu i sygnował swoim nazwiskiem niektóre decyzje. A jednocześnie, z ramienia państwa, miał wpływ na korzystne dla niego decyzje. Wszystko śmierdzi na odległość.

Żeby uniknąć skandalu, nowi właściciele z dnia na dzień obniżają cenę gruntu o połowę. To jednak nie uspokaja atmosfery, przeciwnie, media nadal piszą o skandalu. W tej sytuacji, szemrany bank (znów wbrew procedurom) niespodziewanie sprzedaje cały dojlidzki majątek księciu Jerzemu Lubomirskiemu. Decyzja o transakcji zapada w ciągu trzech dni. Na marginesie warto dodać, że bank zapłacił za dobra dojlidzkie 75 mln marek polskich, a sprzedał je za 160 mln. Znowu przekręt!

Bijatyka i plucie w Sejmie

Jednak ubity przez ludowców złoty interes nie przestaje budzić kontrowersji. Sprawą interesują się politycy, głównie endecji, zainteresowani osłabieniem pozycji PSL. Aferę bierze też pod lupę Najwyższa Izba Kontroli. W kwietniu 1922 r. NIK przedstawia w Sejmie raport, który na sali plenarnej wywołuje prawdziwe pandemonium.

Na szczęście zachował się dokładny zapis stenograficzny posiedzenia Sejmu.

– W Banku Ludowym niemal oficjalnie bierze udział PSL, jak wiem z pewnych informacji, 15 proc. udziałów tej spółki akcyjnej jest w rękach PSL – grzmi z sejmowej trybuny poseł Witold Staniszkis z endecji.

– Panama! – ironizuje poseł Jan Rudnicki.

– Stul pysk, hultaju! – krzyczy do opozycji poseł Jan Bryl z PSL.

– Zaczekajcie na odpowiedź! – wtóruje mu klubowy kolega Maciej Rataj.

– Pan jesteś złodziej! – krzyczy ktoś z ław opozycyjnych, prawdopodobnie do obecnego na sali Kiernika. Ten ostatni nie jest posłem, ale w debacie bierze udział jako szef Głównego Urzędu Ziemskiego. Gdy poseł Rudnicki krzyczy, że politycy PSL dbali o własną kieszeń, Kiernik odkrzykuje:

– Zaglądnij pan do własnej kieszeni!

– Co to jest? Żeby urzędnik tak mówił do posła?! – oburza się endek Stanisław Bresiński.

– Za każde słowo pociągnę pana do odpowiedzialności! – odpowiada Kiernik.

– Polsko-Amerykańskie towarzystwo bokserów! – wyśmiewa nazwę banku Wojciech Fiołka.

– Ty stary łajdaku! – krzyczy do kogoś z opozycji ludowiec Antoni Szmigiel.

– Bandyckie metody! – odkrzykuje w jego kierunku premier Wincenty Witos.

Na podstawie sejmowego stenogramu trudno się zorientować, kto do kogo wypowiada poszczególne kwestie. Wiadomo, że w pewnym momencie dochodzi do scysji między posłami PSL a lewicą.

– Z kanalią się nie rozmawia – rzuca w kierunku posła Bryla z PSL Józef Putek z lewicy. Następnie odwraca się i próbuje dojść do swojego miejsca na Sali obrad. Bryl podbiega jednak do niego i dwukrotnie uderza go pięścią w głowę, po czym szybko wraca na swoje miejsce. W tym momencie podchodzi do niego lewicowy poseł Tadeusz Sejb i go opluwa.

– Bandyci! Biją się w Sejmie! – słychać na sali.

Okaże się jednak, że to wiele hałasu o nic.

Post scriptum

Paradoksalnie bowiem kłótnia i bijatyka w Sejmie okażą się jedyną konsekwencją afery dojlidzkiej. Do dymisji podaje się jedynie Kiernik, ale w żadnym stopniu nie zaszkodzi to specjalnie jego przyszłej karierze w PSL. Nawet sejmowy Sąd Honorowy (przedwojenny odpowiednik komisji etyki poselskiej) który zajmie się sprawą nie znajdzie winy w potencjalnych sprawcach afery.

Za największy przekręt międzywojnia nigdy nikogo nie uda się skazać

Władysław Kiernik trzykrotnie wejdzie jeszcze do rządu II RP. W 1932 r. zostanie wprawdzie skazany, ale nie za nadużycia finansowe, lecz działalność opozycyjną wobec Piłsudskiego. Po wojnie pójdzie na współpracę z komunistami, w czasach stalinowskich będzie posłem. Za rządów PiS będzie go dekomunizował IPN, domagając się zmiany nazw ulic, którym patronuje.

Książę Lubomirski będzie władał dobrami dojlidzkimi aż do II wojny światowej. Rozbuduje browar Dojlidy, za jego czasów będzie się tu produkowało 1,5 mln l piwa rocznie. Wokół wybudowanego przez Krusensternów pałacu w Dojlidach zasadzi piękny park. Niestety w czasie II wojny światowej rezydencję zrujnują Rosjanie i Niemcy. Po wojnie znajdzie tu siedzibę szkoła rolnicza, która też nie okaże się dobrym gospodarzem. Przed zniszczeniem pałac uratuje prywatna uczelnia, która w latach 90. przejmie budynek jako swoją siedzibę. Jednak szkoła upadnie. W 2020 r. podupadający po raz kolejny budynek kupi firma gazowa.

I tylko produkcja słynnego Żubra w browarze Dojlidy nie będzie zagrożona.

My Company Polska wydanie 12/2021 (75)

Więcej możesz przeczytać w 12/2021 (75) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ