“Rezygnuję z zarządzania firmą o kilkumilionowych przychodach”. Co dalej? Opowiada Arek Lewandowski
Arkadiusz Lewandowski, założyciel spółki Altera. / fot. mat. pras.“To była niezła jazda…” – napisał Arek na swoim LinkedInowym profilu – “Od zera, od pomysłu do kilkumilionowych przychodów, setek zadowolonych klientów i kilkudziesięciu współpracowników wspólnie z nami budującymi tą firmę – a to wszystko tylko w 4 lata”.
Jakie refleksje nasuwają Ci się w kontekście prowadzenia własnego biznesu?
Arek Lewandowski: Prowadzenie firmy to na pewno bardzo rozwijające zajęcie, ale nie zawsze przyjemne. Mam wrażenie, że ludzie czasami myślą, że przedsiębiorca to ktoś, kto tylko siedzi na plaży z drinkiem i odpoczywa, a w rzeczywistości to duże wyzwanie – zwłaszcza psychiczne. W miarę jak biznes rośnie, musisz mierzyć się z ogromnym stresem. Elon Musk kiedyś powiedział, że prowadzenie firmy to jak „żucie szkła i patrzenie w otchłań” – i ja totalnie się z tym utożsamiam.
Co było Twoim „szkłem”? Jak wyglądały początki Altery?
Zaczynaliśmy od usług księgowych, co nie było najbardziej sexy tematem, ale w ciągu dwóch lat staliśmy się jedną z najszybciej rosnących firm w branży. To było ekscytujące, ale wymagało ciągłego radzenia sobie z błędami i problemami. Szybki wzrost firmy wymusza luzowanie lejców, czyli pozwalanie zespołowi na większą autonomię. Ale to ma swoje konsekwencje – czasami tracisz kontrolę i wracają do Ciebie różne problemy jak bumerang. Trzeba umieć sobie z tym radzić.
Co wtedy robiłeś? Jak zarządzałeś tymi problemami?
Kluczowe jest priorytetyzowanie. Nie rozwiążesz wszystkich problemów na raz, a CEO staje się naturalnym katalizatorem dla tych największych. Uczyłem się delegować i pozwalać zespołowi na samodzielne rozwiązywanie problemów. Początkowo miałem tendencję, żeby wszystko robić sam, ale zauważyłem, że to powoduje, że ludzie zaczynają na mnie polegać we wszystkim. Zamiast tego dawałem im przestrzeń na popełnianie błędów – oczywiście kontrolowanych – i wyciąganie wniosków.
To chyba musiało być trudne – patrzeć, jak coś idzie nie tak, i nie reagować od razu?
Bardzo trudne! Było to jak patrzenie na własne dziecko, które się potyka, a ty nie możesz od razu pomóc. Ale wiedziałem, że muszę to zrobić, żeby firma mogła działać bez mojego codziennego zaangażowania. Ostatecznie to się opłaciło, bo zbudowałem zespół, który radzi sobie świetnie nawet teraz, gdy nie jestem już zaangażowany w codzienne operacje.
Skąd decyzja o wycofaniu się z operacyjnej roli w Alterze?
Było kilka powodów. Po pierwsze, z czasem poczułem, że branża księgowa zaczęła mnie trochę męczyć – spędziłem w niej ponad dekadę. Po drugie, zrozumiałem, że jestem wizjonerem i kreatorem – najbardziej pasjonuje mnie budowanie, tworzenie i rozwiązywanie problemów. Kiedy firma osiąga pewną stabilność i praca staje się bardziej powtarzalna, tracę trochę impet. Dlatego już na początku tego roku zacząłem przygotowywać mój exit, żeby firma mogła płynnie przejść pod skrzydła Łukasza, co-foundera Altery.
Łukasz to Twój przyjaciel. Jak wyglądała Wasza współpraca?
Znamy się z Łukaszem od końca podstawówki, więc mamy dużą więź, zarówno zawodową, jak i prywatną. On jest typowym CTO, co świetnie uzupełniało moje podejście do sprzedaży, marketingu i budowania systemów. Gdy firma zaczęła bardziej kierować się w stronę SaaS, Łukasz naturalnie stał się liderem, bo technologia to jego mocna strona.
Czy to oznacza, że przestałeś odczuwać pasję do pracy?
Może inaczej – pasja wciąż była, ale zmieniła swój kierunek. Chciałem robić coś innego, rozwijać się w nowych obszarach. Jednocześnie uważam, że lider musi być całkowicie zaangażowany w to, co robi. Jeśli ja traciłem tę energię, firma mogła na tym ucierpieć. Dlatego uznałem, że lepiej dla niej będzie, jeśli ktoś inny przejmie stery.
Jak radziłeś sobie z presją i stresem?
Presja była ogromna, szczególnie na początku. Wielu founderów ucieka w używki czy inne destrukcyjne mechanizmy, żeby to odreagować. Ja na szczęście w porę nauczyłem się pracy nad sobą – rozwój osobisty, duchowość i praca z emocjami. Zainwestowałem ok. pół miliona złotych w szkolenia i coaching, bo wiedziałem, że jeśli ja będę lepszy jako człowiek, to i moja firma będzie rosła.
A jak oceniasz swoje podejście do zarządzania zespołem?
Zawsze starałem się rozwijać ludzi, z którymi pracowałem. Dawałem im przestrzeń na naukę i brałem na siebie rolę mentora. Moim celem było, żeby z czasem stali się bohaterami swoich własnych sukcesów, a nie polegali wyłącznie na mnie. Mam takie motto: „Kiedy sukces, to Ty; kiedy problem, to My”. I uważam, że to działa.
Porównałeś kiedyś prowadzenie biznesu do triathlonu. Jak te dwie rzeczy się uzupełniają?
Triathlon uczy wytrzymałości psychicznej, co przekłada się bezpośrednio na biznes. Kiedy robisz coś tak wymagającego, jak Ironman – 12 godzin morderczego wysiłku – zaczynasz widzieć swoje problemy w innej skali. W firmie pojawia się kryzys, a ja myślę: „Skoro poradziłem sobie z Ironmanem, to z tym problemem też dam radę”.
Sport to także sposób na regulację emocji i odcięcie się od stresu. W czerwcu przyszłego roku startuję w podwójnym Ironmanie, który będzie dla mnie kolejnym dużym wyzwaniem. To 7,6 km pływania, 360 km na rowerze i 84 km biegania – wszystko ciągiem. To pokazuje, jak wiele można osiągnąć, jeśli zapanujesz nad ciałem i umysłem.
Co poradziłbyś komuś z podobną osobowością wizjonera i kreatora?
Najważniejsze to mieć zespół, który uzupełnia twoje braki. Jeśli jesteś wizjonerem, musisz mieć ludzi, którzy świetnie radzą sobie z codzienną operacyjną pracą. Poza tym warto stale znajdować nowe wyzwania – zarówno wewnątrz firmy, jak i poza nią. Dla mnie kluczowe było świadome planowanie wyjścia i przekazanie firmy komuś, kto ma świeżą energię do jej prowadzenia.
Czy taka koncepcja, że mam wizję i szukam ludzi, którzy pomogą mi tę wizję urzeczywistnić, jest dobra dla każdego typu startupu? Czy są takie sytuacje, gdzie lepiej wypłaszczyć strukturę organizacyjną, dając ludziom większą decyzyjność?
Myślę, że to drugie zdecydowanie lepiej działa. W Alterze od początku staraliśmy się tak robić – budować liderów, którzy sami wymyślają, podejmują inicjatywy i rozwijają produkt. To jest kluczowe, bo ty jako założyciel masz ograniczony sposób myślenia, bazujesz na swoich doświadczeniach. Jednak na samym początku startup zawsze opiera się na tobie – to ty testujesz, weryfikujesz, sprawdzasz, czy coś działa, a dopiero potem delegujesz.
Przykład z Altery: pierwsze procesy, jak księgowość, marketing czy sprzedaż, zaczynałem sam. Testowałem, budowałem pierwszy model, aż stało się jasne, że to działa. Dopiero wtedy angażowałem odpowiednie osoby do wdrażania tych procesów. Można powiedzieć, że przecierałem szlaki – brałem „maczetę” i szedłem pierwszy. Gdy droga była już przetarta, mówiłem: „OK, idziemy w tę stronę” i angażowałem innych.
To jak wyglądał u Ciebie ostateczny proces przekazywania „maczety” innym?
To jest trudne i na pewno wymaga czasu. Nie można po prostu powiedzieć: „Od teraz mnie nie ma”. U mnie proces trwał około siedmiu miesięcy. Stopniowo wycofywałem się z kolejnych obszarów, przekazując odpowiedzialność innym, tak aby firma była przygotowana na moje odejście.
Kluczowe jest budowanie zespołu menedżerskiego, który potrafi zarządzać, rozwiązywać problemy i działać bez twojej codziennej obecności. Mieliśmy to szczęście, że zbudowaliśmy zgrany team, który dziś prowadzi firmę na co dzień. Dzięki temu mogłem oddać stery bez obaw o przyszłość Altery.
Często po exicie przedsiębiorcy czują się niepotrzebni. Jak sobie z tym poradziłeś?
Tak, to częsty problem. Wielu znajomych mówiło mi, że po exicie mieli poczucie pustki. Wcześniej byli nieustannie potrzebni, a nagle wszystko się kończy. Dlatego zacząłem planować swoje życie po exicie już zawczasu. Chciałem mieć coś, co znów mnie napędzi – nową pasję lub wyzwanie.
Teraz skupiam się na rozwijaniu swojego personal brandu i uczeniu się marketingu w sieci – a najlepiej uczę się, robiąc to samemu. W planach mam też kolejne projekty startupowe, ale czekam na pomysł, który mnie naprawdę zainspiruje i pozwoli powiedzieć: „OK, jedziemy z tym”.
Czyli nie robisz sobie przerwy między biznesami? Od razu wskakujesz w kolejny projekt?
Dokładnie tak. Ja jestem doerem, uwielbiam działać. Teraz skupiam się na budowie marki osobistej i planuję działalność szkoleniową. Mam już kilku klientów coachingowych i buduję społeczność „Strefa Sukcesu”. To projekt dla przedsiębiorców, którzy chcą się rozwijać, dzielić wiedzą i wspólnie osiągać sukcesy.
Wierzę, że polska przedsiębiorczość ma ogromny potencjał, ale często ogranicza nas sposób myślenia. Chcę pomóc ludziom odblokować ten potencjał.
Wracając do Altery – na jakim etapie rozwoju jest teraz firma?
Altera jest na świetnym etapie. Rozwinęliśmy biznes księgowy oparty na naszej autorskiej aplikacji, która przynosi już setki tysięcy złotych przychodu rocznie.
Aplikacja Altera App to narzędzie typu „all-in-one” – obsługuje faktury, płatności, rozrachunki w czasie rzeczywistym, a wszystko dostępne na smartfonie i komputerze. To ogromne ułatwienie dla przedsiębiorców, którzy mogą zarządzać swoimi finansami w kilka kliknięć.
Obecnie rozwijamy dwa filary: usługi księgowe przez aplikację oraz samą aplikację jako produkt SaaS dla firm. Przyszłość Altery wygląda bardzo obiecująco!
Dzięki za rozmowę. Brzmisz jak ktoś, kto nigdy nie przestaje się rozwijać.
Dzięki! Rozwój to podstawa. Życzę wszystkim, żeby znaleźli w życiu coś, co naprawdę ich napędza – nawet jeśli czasem wiąże się to z „żuciem szkła”.
Arkadiusz Lewandowski. Poza biznesem
W księgowości przeszedł wszystkie szczeble kariery i to w sześć lat. Jakiś czas temu stworzył Alterę, którą sam nazywa „projektem życia” i „nowym wymiarem księgowości”. Otwarcie mówi o sukcesach, ale i błędach.