Stanley Martin Lieber, czyli rebeliant stulecia. Era bohaterów

Stanley Martin Lieber, czyli rebeliant stulecia. Era bohaterów
W 1961 r. Stanley Martin Lieber zbliżał się już do czterdziestki. Obserwował, jak cały przemysł komiksowy, w którym działał przez ostatnie 20 lat, odchodzi w zapomnienie. Kazano mu zwolnić swoich rysowników, więc siedział samotnie w dziale komiksowym upadającego wydawnictwa Martina Goodmana nazwanego Magazine Management Company. Co robił?
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 3/2023 (90)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Dopisywał żarty do scenek z roznegliżowanymi paniami. Nie chcąc się podpisywać swoim nazwiskiem, używał pseudonimu Stan Lee. Goodman przypadkiem dowiedział się, jaki sukces odniósł komiks konkurencji, gdzie do jednej fabuły Ligi Sprawiedliwości włożono kilku superbohaterów: Supermana, Batmana i Wonder Woman. Kazał Lee ten komiks po prostu zerżnąć. Twórca był bliski rzucenia roboty. By został w wydawnictwie, przekonała go żona, mówiąc „zrób to po swojemu, najwyżej cię zwolnią”.

Stanley Martin Lieber i Marvel

I Lee niczego nie skopiował. Stworzył swoją linię czterech postaci z bardzo niekonwencjonalnym, jak na tamte czasy, zarysem fabuły. Zaniósł notatki zaufanemu rysownikowi Jackowi Kirby’emu i w ten sposób, jakiś czas później, opatrzone byle jakim logiem tysiące egzemplarzy pierwszego numeru „Fantastycznej Czwórki” powędrowały na stojaki z prasą w całej Ameryce. W premierowym zeszycie bohaterowie „Fantastic Four” nawet nie nosili kostiumów; a co dziwniejsze, cały czas się kłócili. Takich konfliktów charakterów nie było nigdy wcześniej. Thing, czyli Stwór, był zwykłym, łagodnym grubasem, któremu może w każdym momencie odwalić palma. To było bardzo odległe od obywatelskiej postawy Supermana.

Taką historię początków Marvela wielokrotnie opowiadał sam Stan Lee. Z perspektywy czasu wiemy, że sukces był murowany. Wkrótce pojawiła się postać Spidermana, który po zdjęciu maski stawał się Peterem Parkerem, nastoletnim kujonem zmagającym się z życiem. Humorzasty odludek superbohaterem? Nigdy wcześniej nikt na to nie wpadł, ale dziś przecież to takie oczywiste.

W 1961 r., kiedy Lee siedział w wyszydzanym, upadającym wydawnictwie, nikt nie wiedział, jak czytelnicy przyjmą jego szalone pomysły. Były one jak opadające liście, które nie wiadomo, gdzie spadną. Świat biznesu składa się głównie z takich niekonwencjonalnych idei popychanych przez biznesowych buntowników. Dziś wiemy, że tranzystor zapoczątkował erę elektroniki, jednak przez pięć lat od jego wynalezienia nie miał żadnego zastosowania. Był 10 razy droższy niż lamp elektronowe i nie wróżono mu sukcesu. Największa dziś na świecie sieć handlowa Walmart zrewolucjonizowała model biznesowy sprzedaży, bo powstała na prowincji, w mającym 3 tys. mieszkańców Bentonville w stanie Arkansas. Uparła się na to żona Sama Waltona, on jej uległ, bo mógł przy okazji chodzić na polowania. Dopiero wtedy zdali sobie sprawę z ogromu potencjału małych miasteczek dla biznesu.

W języku angielskim są słowa, które potrafią kondensować w sobie całą ideę, a trudno je przetłumaczyć na język polski. Takim słowem jest loonshots, czyli niedoceniane, lekceważone i szalone koncepcje, które już post factum okazują się strzałem w dziesiątkę, stając się moonshots. Do takich odlotowych pomysłów trzeba śmiałków i buntowników, którzy chcą zmienić zasady gry. I o tym jest marcowy numer „My Company Polska”.

My Company Polska wydanie 3/2023 (90)

Więcej możesz przeczytać w 3/2023 (90) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie