Fotele, które leczą

Materiały prasowe
Materiały prasowe 74
Fotele mają się nie tylko ładnie prezentować. Powinny leczyć – plecy, ale i... relacje międzyludzkie – uważa Dariusz Wilk, prezes i założyciel podpoznańskiej firmy Bejot, której fotele i siedziska, ich innowacyjność, jakość i wzornictwo doceniają już klienci z ponad 20 krajów.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 3/2016 (6)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

30 lat temu Dariusz Wilk, kościański licealista, aktywnie działał w Lidze Ochrony Przyrody. Wrażliwość ekologiczną zachował do dziś. Jako prezes firmy Bejot o zielonych rozwiązaniach nadal mówi z młodzieńczym zapałem: – Właśnie kończymy montaż systemów pomp cieplnych dla hal o powierzchni 4 tys. m2. Studiujemy rozwiązania fotowoltaiczne, by już w nieodległej przyszłości zyskać pełną niezależność energetyczną. Wybieramy tylko tych dostawców, którzy przestrzegają naszych standardów ekologicznych. 

Wilk zdaje sobie sprawę, że społeczna odpowiedzialność biznesu to dziś bardzo modne hasło. Często ma ona jednak fasadowy charakter. – Nie umiałbym tak. Decydując się na własną firmę, wiedziałem, że albo będę to wszystko robił w zgodzie ze sobą, albo wcale. Dowodzimy, że nie trzeba prowadzić rabunkowej – względem ludzi i środowiska – działalności, żeby dynamicznie rosnąć i osiągać satysfakcjonującą rentowność – podkreśla. Takie podejście wzmacnia też zaangażowanie pracowników. Ich rotacja w firmie Bejot jest praktycznie zerowa. Staż kilkunastu osób przekroczył 20 lat.  

Głos przeznaczenia

Chciał być lekarzem, ale ostatecznie ukończył technologię drewna na Uniwersytecie Przyrodniczym w Poznaniu. Stolarzami byli jego pradziadek i dziadek. W ich zakładzie spędził całe dzieciństwo, do dziś uważa, że zapach tarcicy ma w sobie coś magicznego. – Niełatwo uciec od przeznaczenia – uśmiecha się. 

Na piątym roku studiów został ojcem (25 lat później jego córka Beata, architektka, dołączy do firmy). Musiał szybko zacząć zarabiać. Za pożyczone 500 niemieckich marek wyprodukował w wynajętej hali pierwszą partię foteli. Niechętnie, ale postawił wtedy wyłącznie na czerń – tylko takie fotele biurowe miały wzięcie... 

Przez kilkanaście lat firma reinwestowała zyski w nowe linie produkcyjne, logistykę, badania i rozwój. Czerń już dawno – ku uciesze prezesa – przestała dominować. Dziś paleta kolorów i rodzajów tkanin stosowanych przez Bejot idzie w setki, a modułowe niskie siedziska do przestrzeni publicznych można układać w niezliczone kombinacje. Dla firmy tworzą uznani projektanci z Polski, Niemiec i Włoch (m.in. Piotr Kuchciński, Paulo i Edi Ciani, Jean Louis Iratzoki), a swe rozwiązania techniczne opracowuje wespół z Uniwersytetem Przyrodniczym i Akademią Górniczo-Hutniczą. 

Wilk liczy się z tym, że nasz kraj nie wyznacza trendów w świecie mody czy dizajnu. To domena Skandynawów, Francuzów, Włochów, Hiszpanów. Niemniej marzy mu się, by Polska wykreowała swoją szkołę wzornictwa, rozpoznawalną i cenioną na świecie. – Nasze wzornictwo przemysłowe dynamicznie się zmienia. Wyższe uczelnie i kręgi dobrych grup projektowych tworzą fantastyczne rzeczy – tłumaczy.  

Lecznicza ergonomia

Z globalnych wyzwań wybrał dwa: bóle pleców i hałas. Od lat – w ramach dwóch konsorcjów naukowych zawiązanych z Wydziałem Technologii Drewna Uniwersytetu Przyrodniczego – Bejot szuka sposobów na zminimalizowanie negatywnych skutków siedzącego trybu życia. W nienaturalnej dla nas, z punktu widzenia ewolucji, pozycji spędzamy do 12 godz. dziennie, czyli łącznie, przez cały okres pracy zawodowej, ok. 80 tys. godz.  – Zmiany cywilizacyjne i technologiczne mają swoją cenę: 80 proc. Polaków cierpi na schorzenia kręgosłupa – zwraca uwagę Wilk i mówi, że już kilka minut bezruchu przed komputerem naraża kręgosłup na gigantyczne przeciążenia. 

Dlatego nie wystarczy, by krzesło było wygodne, powinno też odgrywać aktywną rolę w terapii schorzeń pleców. Jak? Poprzez biodynamiczne siedzenie. Zmuszanie użytkownika – za pomocą specjalnej konstrukcji siedziska – do ciągłych, bezwiednych mikroruchów w kilku płaszczyznach. Zmieniając pozycję, odciążamy mięśnie stabilizujące kręgosłup. Tego rodzaju rozwiązania są już standardem w większości foteli biurowych produkowanych przez firmę Wilka. Opracowywana właśnie innowacja technologiczna pozwoli zmienić każde krzesło na czteronożnym stojaku – także to już używane – w biodynamiczne. 

A walka z hałasem? Bejot kończy akurat trzyletni projekt realizowany razem z Uniwersytetem Przyrodniczym, Akademią Górniczo-Hutniczą i dwoma innymi polskimi partnerami, poświęcony akustyce otwartych przestrzeni – w biurach, szkołach, na lotniskach. Wyniki pozwoliły stworzyć m.in. linię ścianek działowych tłumiących hałas oraz wysoko zabudowanych foteli i sof, sprzyjających pracy, odpoczynkowi lub rozmowie. 

Dariusz Wilk wierzy, że fotele mogą leczyć nie tylko plecy, ale też relacje: – Mobilne technologie zmieniły sposób przebywania ludzi w przestrzeni publicznej. Zamiast rozmawiać, siedzimy wpatrzeni w ekrany – mówi. – Projektanci, mając świadomość zamierania relacji, coraz częściej szukają mebli, które „wymuszają” kontakt z drugim człowiekiem, czy to w sytuacjach formalnych, podczas pracy, czy to poza nią. 

Po prostu to zróbcie

Od kilku lat Bejot dynamicznie zwiększa udział eksportu w swojej sprzedaży. Dziś co trzecie jego siedzisko trafia za granicę, w tym do krajów uważanych za ikony dizajnu i funkcjonalności. Przełomem był duży, realizowany do dziś, projekt dla duńskich szkół. Tamtejsze władze, poszukując sposobu na stymulację gospodarki, uznały, że warto postawić na poprawę warunków edukacji dzieci. Kiedyś to one będą przecież decydować o poziomie innowacyjności i konkurencyjności kraju. – Ogromne kwoty zainwestowano w odpowiednie, służące kreatywności i pracy zespołowej, wyposażenie szkół. W wielu z nich są nasze krzesła i siedziska. 

Zdaniem Wilka odważniejsze wejście na zachodnie rynki to jedyna szansa na to, by polskie firmy złapały nowy wiatr w żagle, a Polska uniknęła pułapki średniego wzrostu. Dla tych, którzy się wahają, ma jedną radę: „Po prostu to zróbcie”. Odpowiednie przygotowanie, szczegółowe analizy docelowych rynków są ważne, ale wszystko zaczyna się od pierwszego kroku – e-maila, telefonu, wizyty na targach. – Polskie firmy skazują się na rolę poddostawców zagranicznych koncernów, oddając im całą premię za siłę marki. A przecież nasze produkty mogą konkurować na świecie. Tylko musimy dać im szansę, nie czekając, aż „made in Poland” stanie się magnesem samo w sobie – zachęca Wilk, dodając,  że trzeba przy tym uzbroić się w cierpliwość i walczyć o zaufanie: najpierw pierwszego klienta, potem kolejnych, aż eksportowa „kula śniegowa” nabierze rozpędu. 

My Company Polska wydanie 3/2016 (6)

Więcej możesz przeczytać w 3/2016 (6) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie