Ucho Jaruzelskiego

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 3/2025 (114)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
Cóż mogłoby zostać podobnym eksponatem w muzeum polskiej historii najnowszej? Osobiście stawiam na ustawę z 23 grudnia 1988 r. o działalności gospodarczej nazywaną popularnie ustawą Wilczka. To ona – podobnie jak Lech Wałęsa i papież Polak Jan Paweł II – obaliła komunizm, wprowadzając do istniejącego jeszcze wówczas PRL wolny rynek oraz ideologię Miltona Friedmana. Jej pomysłodawcą był Mieczysław Wilczek – inżynier chemik i tzw. prywaciarz nieoczekiwanie powołany na stanowisko ministra przemysłu państwa z upadającą gospodarką.
Zaczynał jako dyrektor w państwowych przedsiębiorstwach kosmetycznych, a potem zajął się prywatnym biznesem. Miał fermę perliczek, przerabiał kości zwierzęce, produkował futra i skórzane rękawiczki. Wilczek był właścicielem wspaniałej posiadłości z tenisowym kortem, basenem i sauną, która wraz nim pojawiła się w 11. odcinku serialu 007 o przygodach porucznika Borewicza. Był nazywany szejkiem, ponieważ przy wyjeździe ze swojej posesji miał prywatny dystrybutor paliwa. Każdy wyjeżdżający jego gość mógł się zatrzymać i za darmo zatankować samochód po sam korek. Jedna z licznych anegdot przedstawia taką oto sytuację. Kiedy Mieczysław Wilczek opowiadał o Friedmanie to wówczas I sekretarz KC PZPR generał Wojciech Jaruzelski miał zatykać sobie uszy, żeby nie słyszeć już tych okropności. Kolejna historyjka przytacza rozmowę Jaruzelskiego, który zaczął o Wilczka wypytywać premiera Mieczysława Rakowskiego: „Zwróciłeś uwagę, że on cały czas był dyrektorem?”. „Twierdził, że robił to dlatego żeby mieć jak najmniej durniów nad sobą” – padła odpowiedź. Generał ostatecznie spuentował: „Teraz będzie miał tylko takich dwóch!”. Warto także przypomnieć, że sam minister Wilczek absolutnie trafnie całą swoją działalność w rządzie porównał do „wybijania dziur w mocno zmurszałym murze”.
Ustawa wprowadzała – w ledwie zipiącej gospodarce socjalistycznej – rewolucyjną i nowatorską zasadę: „Co nie jest zakazane, jest dozwolone”, wskazując zaledwie 11 rodzajów działalności gospodarczej, na które potrzebne były państwowe koncesje. Miała tylko 54 artykuły i składała się z 1451 wyrazów. Artykuł pierwszy dumnie głosił: „Podejmowanie i prowadzenie działalności gospodarczej jest wolne i dozwolone każdemu na równych prawach z zachowaniem warunków określonych przepisami prawa”. W pierwszym roku obowiązywania ustawy powstało w Polsce aż 2,5 mln prywatnych firm. Wkrótce ich liczba przekroczyła 8 mln, a w 2004 r. dzięki uwolnieniu biznesowego ducha prywatni mali i średni przedsiębiorcy zaczęli wytwarzać dwie trzecie polskiego PKB.
Nie ulega wątpliwości, że Mieczysław Wilczek został wykorzystany przez upadający komunistyczny aparat władzy do przeprowadzenia transformacji gospodarczej. Jednym z jej celów było oczywiście także stworzenie dogodnych warunków dla partyjnych działaczy, którzy korzystając ze swojej uprzywilejowanej pozycji mieli przeobrazić się w nową klasę kapitalistów. Doktryna Karola Marksa nadal obowiązywała. Na ustawie skorzystali jednak wszyscy, nie tylko działacze PZPR, bo – jeszcze przed upadkiem politycznego systemu – stworzyła ona w Polsce wolny rynek. To był najlepszy prezent jaki mógł otrzymać minister finansów Leszek Balcerowicz. Dziś przypominając regulację Wilczka, w oku kręci się tylko wielka łza. Z wolnorynkowej gospodarki, etosu pracy, zdrowej przedsiębiorczości oraz nauk Miltona Friedmana nie pozostało już absolutnie nic. Ba nikt nawet już o nim nie wspomina. Nikt więc już nie musi sobie, jak niegdyś generał Jaruzelski, zatykać uszu.

Więcej możesz przeczytać w 3/2025 (114) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.