Odrodzenie bitcoina
Kryptowaluty / Fot. Shutterstockz miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 12/2023 (99)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
Mija rok, od kiedy prestiżowy „The Economist” wydał wyrok śmierci na bitcoina i inne kryptowaluty artykułem „Jak krypto spada do zera”. Tuż przed końcem ubiegłego roku teza wydawała się uzasadniona – od szczytu zanotowanego zaledwie rok wcześniej – notowania bitcoina spadły o prawie 78 proc. (z 69 tys. dol. do poniżej 15,5 tys. dol.). A wszyscy konserwatywni komentatorzy (w tym niżej podpisany) mogli odetchnąć z ulgą – kryptowalutowa bańka w końcu pękła, a rynek po raz kolejny rozprawił się z głupcami, którzy uwierzyli w tulipanową hossę.
Jednak wszystko jest kwestią perspektywy. Mimo rozmiarów przeceny, ubiegłoroczny krach – bo tylko tak można nazwać utratę prawie 80 proc. wartości – sprowadził notowania bitcoina zaledwie do szczytu notowań z 2017 r. A już wtedy nie brakowało głosów, że kryptowaluty są tylko kolejną bańką, meteorytem, który przelatuje z hukiem i rozświetla tablicę notowań, ale skazane są na spalenie i zapomnienie. Wszak kryptowaluty nie reprezentują niczego, co można uznać za namacalną wartość.
Mimo to między 2015 a 2017 r. notowania bitcoina wzrosły z 200 dol. do prawie 20 tys. dol. Późniejsza, trwająca rok korekta, musiała wydawać się równie bezlitosna, co obecna – w grudniu 2018 r. bitcoin wyceniany był na mniej niż 3200 dol., co oznaczało spadek od szczytu o 84 proc. Lecz inwestorzy, którzy kupili najsłynniejszą krypotwalutę po 200 dol. trzy lata wcześniej, wciąż mogli cieszyć się z 1500-procentowego zysku. A kiedy dziennikarz „The Economist” pisał swój artykuł, wciąż byli do przodu… 7750 proc. Mimo spadku notowań o 80 proc. w ciągu roku.
Przez rok, który minął od przywołanej publikacji, notowania bitcoina wzrosły o ponad 130 proc. W tym samym czasie również indeksy giełdowe zanotowały udany rok. Niemiecki DAX wzrósł o 37,5 proc., nasz WIG zyskał ponad 60 proc., a amerykański S&P 500 zyskał 31 proc.
Ryzyko przez duże R
Zestawienie bitcoina z giełdowymi indeksami nie jest przypadkowe (choć wybór tych indeksów już może zostać za taki uznany). Od początku istnienia kryptowalut w powszechnej świadomości inwestorów, notowania bitcoina są wyraźnie skorelowane z przebiegiem notowań na rynkach akcji, a to oznacza, że w pewien sposób odzwierciedlają nastawienie inwestorów do ryzyka. Tylko bardziej. Bitcoiny kupione za 10 dol. w 2010 r. obecnie warte są 14 mln dol. A 10 dol. przeznaczonych na zakup ETF (pasywnego funduszu inwestycyjnego, którego zadaniem jest wierne odzwierciedlanie zachowania aktywa bazowego) na indeks S&P 500 w tym czasie zmieniło się w 40 dol. To imponujące 300 proc. zysku, ale inwestorzy mogą być zadowoleni tylko tak długo, jak długo nie zerkają na wykresy aktywów, które zachowały się w tym czasie jeszcze lepiej.
Tymczasem solana, jedna z krytpowalut, która na koniec 2022 r. wyceniana była na mniej niż 10 dol., 10 miesięcy później kosztowała już ponad 45 dol. Przy czym dwa lata temu wyceniano ją na 260 dol., a jej kariera rozpoczęła się 10 kwietnia 2020 r. (pierwsze masowe lockdowny) i notowań w okolicach 50 centów. Od tego czasu minęło zaledwie trzy i pół roku, ale Solana jest warta 90 razy więcej niż była na początku drogi, a w pewnym momencie jej wartość rosła nawet 500-krotnie. Na tym tle wzrost ethereum – drugiej po bitcoinie kryptowaluty pod względem rozpoznawalności – o 30 proc. w tym roku, wygląda na niemal niewidoczne drgnięcie. W istocie ethereum pojawiło się na świecie w 2015 r., a dopiero od stycznia 2016 r. trwale przebiło się przez barierę 1 dol. Teraz kosztuje prawie 1,9 tys. dol. Wzrost 30-procentowy musi wydawać się nic nieznaczącym spazmem zarówno w oczach tych, którzy kupowali ethereum na początku jego istnienia, jak i tych, którzy postanowili zapłacić za nie 4800 dol. w listopadzie 2021 r. (ci ostatni wciąż są 60 proc. do tyłu).
Przykłady ogromnych spadków i potężnych rajdów cenowych ograniczanych tylko ludzką psychologią można mnożyć. A nawet trzeba. Jak w przypadku żadnej innej klasy aktywów, trzeba podkreślać, że inwestowanie w kryptowaluty wiąże się z ryzykiem.
Co naprawdę traci wartość
W tym miejscu warto przypomnieć, czym w ogóle są kryptowaluty. Do ich powstania przyczyniły się dwa wielkie wydarzenia. Pierwszym było wynalezienie nowej metody księgowania transakcji nazwanej blockchain (w istocie pierwsze założenia tej metody powstały już w latach 90., a na początku XXI w. blockchain znalazł zastosowanie praktyczne i miał pomagać naukowcom w ochronie własności intelektualnej). Opiera się ona na zdecentralizowanych danych, do których każdy komputer może mieć wgląd, ale nikt nie jest w stanie tych danych zmienić. Wykorzystuje przy tym moc obliczeniową rozproszonych komputerów (stąd „kopanie” bitcoinów wymaga komputerów o olbrzymiej mocy i zużywających już tyle energii, co średniej wielkości państwo). A wobec tego ksiąg transakcyjnych (i samych kryptowalut) nie można także sfałszować. Drugim z inicjujących wydarzeń był wybuch kryzysu finansowego, który przynajmniej u części ludzi podkopał wiarę w stabilność systemu finansowego. A jest on oparty na kreacji pieniądza przy użyciu kredytów, przy czym sama wartość pieniądza opiera się na wierze (fide – „przez wiarę”; stąd często mówi się o pieniądzu fiducjarnym), że posiada on siłę nabywczą, choć nie stoi zanim żadna inna wartość poza monopolem instytucji, która go wydaje.
Dzieckiem kryzysu i technologii stał się bitcoin – pierwsza kryptowaluta. W sferze idei miała być wartością niezależną od decyzji banków centralnych i działań rządów. I to założenie udało się zrealizować.
Gorzej, że bitcoin (wraz z innymi kryptowalutami) poddał się spekulacyjnym trendom, przez co przylgnęła do niego łatka spekulacyjnego aktywa, względnie waluty, w której rozlicza się nielegalne transakcje. Przy czym trendy na rynku kryptowalut były dotąd bardzo wyraźnie powiązane z trendami na rynkach akcji. Jednak – i w tym miejscu dochodzimy do wyjaśnienia, dlaczego ten tekst powstał akurat teraz – w ostatnich tygodniach zaszły poważne zmiany w zachowaniu kryptowalut. Od kilku miesięcy bitcoin i spółka drożał bowiem także wtedy, kiedy akcje taniały. A przede wszystkim, drożał także wówczas, kiedy taniały obligacje skarbowe.
Taniejące obligacje oznaczają wzrost kosztów finansowania dla rządów, a po nich także dla korporacji i na koniec dla konsumentów, nie jest to więc dla nikogo dobra wiadomość. A jednak bitcoin wyraźnie korzystał na fali paniki, którą wywołały obligacje osiągające poziomy rentowności niewidziane od 2007 r. (początku wielkiego kryzysu finansowego). Na przecenie obligacji korzystało także złoto i inne metale szlachetne. Co ciekawe, wszystkie te wydarzenia miały miejsce już w okresie dobrze zakotwiczonego trendu spadku inflacji (utarło się przekonanie, że to wzrost inflacji sprzyja notowaniom metali szlachetnych).
Jeśli na moment odstąpimy od powszechnie znanej teorii, w której notowania różnych klas aktywów są wyraźnie skorelowane z cyklem koniunktury gospodarczej i wzajemnie ze sobą, zobaczymy inny obraz. Ten, który przyświecał twórcy bitcoina (znany jest tylko pseudonim autora pierwszej kryptowaluty. Jest nim Satoshi Nakamoto, a satoshi to też ułamkowa część bitcoina, jest tym, czym grosz dla złotego lub cent dla dolara). Nakamoto naprawdę stworzył wartość niezależną od decyzji banków centralnych oraz działań rządów. I w istocie, to nie bitcoin, ale amerykański rząd ma prawdziwe problemy, ponieważ rosnące koszty odsetkowe od zadłużenia przekraczającego 120 proc. PKB sprawiają, że dług ten staje się nie tylko niespłacalny, ale także coraz trudniejszy w obsłudze.
Rok po artykule „The Economist”, to nie bitcoin i inne kryptowaluty spadają do zera. W oczach inwestorów, którzy lubią myśleć o sobie jako ludziach o szerokich horyzontach i otwartych umysłach, tym, co ciąży w kierunku zera, jest stabilność systemu finansowego opartego na długu, a szczególną rolę zajmują w nim obligacje skarbowe (w nich lokowane są kapitały własne banków, firm ubezpieczeniowych, aktywa funduszy emerytalnych itd.). Być może więc część inwestorów, obserwując przecenę obligacji skarbowych, uznała, że nie ma na co czekać i trzeba zająć miejsce w szalupie, dopóki jest ono wciąż o 60 proc. tańsze niż przed rokiem.
Oczywiście ta grupa inwestorów jest w mniejszości, zdecydowana większość wybiera tradycyjne strategie inwestycyjne i aktywa, których zasady działania znają od lat. Testem dla odporności i niezależności bitcoina będą kolejne wstrząsy związane z erupcją zadłużenia.
Z biegiem czasu obciążenie rządów długiem będzie co jakiś czas dawało o sobie znać jeszcze wielokrotnie, co powinno negatywnie wpływać na wyceny tradycyjnych aktywów. Warto wówczas obserwować, jak na tego typu sygnały reaguje rynek kryptowalut. Być może przeszedł on ewolucyjną drogę i z aktywa spekulacyjnego, stał się tym, czym zawsze miał być – aktywem w pełni niezależnym od systemu finansowego.
---
Kuloodporny beneficjent zawirowań w sektorze finansowym
Autor komentarza: Eryk Szmyd, analityk XTB
Bitcoin w tym roku radzi sobie świetnie, zyskał już ponad 120 proc. od stycznia i w zasadzie trudno do jego imponującego wyniku porównać wyniki szerokiego rynku akcji (choć i tu zdarzają się wyjątki jak Nvidia czy Palantir). Za część tej wzrostowej fali odpowiadają spekulacje wokół funduszy ETF, choć nie bez znaczenia wydaje się część bitcoina do zyskiwania w obliczu kryzysu bankowego. Wiosenny rajd o blisko 50 proc., przy akompaniamencie upadających Silvergate, Signature Bank, SVB, First Republic czy Credit Suisse, rynek odebrał jako pewnego rodzaju dowód „kuloodporności”. Największa z kryptowalut zyskała miano aktywa „alternatywnego” i poniekąd antysystemowego przez co może być beneficjentem zawirowań w globalnym sektorze finansowym.
Ten status nie zawęża się wciąż do wąskiego grona inwestorów indywidualnych. Dostrzegły go również instytucje, które obserwując falę zainteresowania, zamierzają na kryptowalutach zwyczajnie zarobić. Świetny wynik bitcoina nie przeszedł niezauważony wśród wielu zarządzających aktywami. Jego wynik i potencjał chwalili m.in. Hugh Hendry czy Stanley Druckenmiller, który stwierdził, że „choć jeszcze nie ma bitcoina, zdecydowanie powinien”. Takie komentarze pomagają branży ponownie wejść na salony Wall Street. Wydaje się, że tym razem jednak miejsce na inne kryptowaluty poza bitcoinem jest węższe – choć nie można spisywać na straty ethereum, które czeka na własny fundusz ETF Ethereum Trust od BlackRock.
Rok 2022 i 2023 to potężna porażka portfeli 60/40, które przez dekady uchodziły jako zabezpieczone obligacjami. Nie oznacza to, że strategia była zła – była uzasadniona, dopóki działała. W czasie, gdy obligacje notują najgorszą koniunkturę, być może w całej historii rynków finansowych, inwestorzy mogą chcieć szukać dlań alternatywy. Jeśli pojawi się ETF oferujący ekspozycję na bitcoina – może przynajmniej w pewnym procencie zająć miejsce wśród wielu portfeli chcących zredukować ryzyko. Bitcoin spełnia także warunek bycia nieskorelowanym z żadnym z istniejących rynków (co stanowi ciekawą odmianę względem lat 2020–2022). Oznacza to, że może nie tylko redukować ogólne ryzyko portfeli, ale także stanowić wartość dodaną.
Więcej możesz przeczytać w 12/2023 (99) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.