Mamy czasy Wielkiego Przełomu. Wywiad

fot. East News
fot. East News 61
Przez wieki kryzysy pojawiały się regularnie. I – przy wszystkich swoich niedogodnościach – odgrywały też rolę pozytywną. Weryfikowały rzeczywistą wartość przedsięwzięć, które rozwinęły się w okresie dobrej koniunktury. Dzięki kryzysom gospodarka dokonywała samooczyszczenia – mówi prof. dr hab. Wojciech Morawski, badacz historii gospodarczej.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 5/2020 (56)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Czy rzeczywiście czeka nas kryzys?

Nie ma wątpliwości, że pandemia koronawirusa stanie się detonatorem kryzysu światowej gospodarki. Nadchodzi kryzys, jednak inny niż wszystkie znane do tej pory. 

Dlaczego??

Od większości dotychczasowych nowy kryzys różni się przede wszystkim tym, że nie został wywołany załamaniem popytu, jak to zazwyczaj bywało, lecz załamaniem podaży. I tutaj odsłania się pierwszy duży problem. O ile popyt ekonomiści mogą ratować za pomocą sztucznego jego pobudzania: np. dodruku pieniędzy, nawet za cenę inflacji, o tyle ratowanie podaży jest trudne, szczególnie w tych wyjątkowych okolicznościach. Wiemy na tym etapie, że będzie to kryzys poważny, ale jego szczegóły objawią się stopniowo.

Ale nie jest to pierwszy kryzys w historii świata. Przetrwamy?

Gospodarka rynkowa rozwija się cyklicznie. Po okresie dobrej koniunktury nadchodzi kryzys. Po kryzysie powraca dobra koniunktura. Pierwszy tę regularną cykliczność gospodarki opisał francuski badacz Clément Juglar w połowie XIX w. W tamtym stuleciu kryzysy następowały regularnie co 8–12 lat. Kryzysy – przy wszystkich swoich niedogodnościach – odgrywały też rolę pozytywną. W czasach kryzysu brak popytu prowadził do zmniejszenia produkcji, co sprzyjało rozładowaniu zgromadzonych zapasów. Warto podkreślić, że spadek cen wywołany nadprodukcją prowadził do wzmocnienia pieniądza. Klasyczny kryzys działał deflacyjnie, a kryzys i inflacja były zjawiskami wzajemnie się wykluczającymi. Następował przy tym upadek gorszych firm. Kryzys weryfikował rzeczywistą wartość przedsięwzięć, które rozwinęły się w okresie dobrej koniunktury. Dzięki kryzysom gospodarka dokonywała samooczyszczenia.

Ale to się zmieniło, bo dziś za wszelką cenę staramy się unikać kryzysów. I jest ich coraz mniej.

Model klasycznego kryzysu przestał być czytelny już w XX w. Nie sprawdzał się w bardziej skomplikowanych realiach gospodarczych, zawodził w analizie większych i dynamicznych rynków. Obserwowany przez ekonomistów w XX w. cykl gospodarczy wydłużył się. Kryzysy następowały po 30–40 latach koniunktury. Ten dłuższy cykl opisany został przez dwóch ekonomistów: Nikołaja Kondratiewa i Josepha Schumpeter. Natura tego cyklu była znacznie bardziej złożona i tajemnicza niż cyklu Juglara. To Schumpeter zwrócił uwagę na zmiany technologiczne, które co kilkadziesiąt lat zmieniają paradygmat myślenia o gospodarce, wprowadzają nieodwracalne zmiany. Doświadczenia XX w. zdają się potwierdzać słuszność spostrzeżeń zarówno Kondratiewa, jak i Schumpetera. Kryzysy w ubiegłym stuleciu zdarzały się rzadziej, były za to głębsze, prowadziły do zasadniczej zmiany polityki gospodarczej.

Kryzys w latach 1929–1933 był największym do tej pory kryzysem gospodarczym w historii kapitalizmu. Jak zmienił gospodarkę? 

Nie lubię terminu „kapitalizm”. Wolę mówić: „gospodarka rynkowa”, czyli taka, w której ceny są wolne i kształtują się na zasadzie gry podaży i popytu. W momencie, gdy państwo zaczyna ustalać ceny, nie można już mówić o gospodarce rynkowej. Wielki kryzys lat 30. wyraźnie osłabił liberalną politykę gospodarczą uznawaną do tej pory za optymalną. Okazało się nagle, że istnieją sytuacje, gdy zwykły mechanizm rynkowy nie radzi sobie z wyprowadzeniem gospodarki z głębokiej zapaści. Potrzebna jest ingerencja państwa. Polegała ona głównie na pobudzaniu popytu. 

Podstawy nowego myślenia o ekonomii stworzył John M. Keynes, angielski ekonomista, autor teorii interwencjonizmu państwowego. Uznał on, że skoro inflacja i kryzys są zjawiskami przeciwstawnymi, to można – umiarkowaną inflacją nakręcać koniunkturę. Umiarkowana inflacja wywołana dodrukowaniem pieniędzy może być korzystna. Ten nowy sposób myślenia, w którym kluczową wartością stało się też dążenie do pełnego zatrudnienia, wyprowadził gospodarkę światową z zapaści gospodarczej i zapewnił jej pomyślny rozwój przez następne 40 lat. 

Co zatem doprowadziło do osłabienia interwencjonizmu? Czy keynesowskie recepty okazały się nieskuteczne w walce z kolejnym dużym kryzysem? 

Trzeba pamiętać, że wielkie doktryny ekonomiczne nie mają waloru prawd ponadczasowych. Ulegają stopniowemu zużyciu, ich skuteczność maleje, a wady stopniowo biorą górę nad zaletami. Stopniowo ujawniały się również poważne wady keynesizmu: rozrost nieefektywnego sektora państwowego, czy nasilająca się ponad miarę inflacja. W tej niełatwej sytuacji zapewnienie światu 30–40 lat pomyślnego rozwoju należy uznać za niezły wynik. 

Wady interwencjonizmu państwowego pokazały się wyraźnie w latach 70. XX w. Wojna na Bliskim Wschodzie w 1973 r. spowodowała gwałtowny wzrost cen ropy, co doprowadziło do ogólnej zwyżki cen. Zaczął się kryzys, bezrobocie rosło. Ten nowy rodzaj kryzysu nie był już przeciwieństwem inflacji. Wręcz przeciwnie – inflacja stanowiła jeden z jego objawów. W zaistniałej sytuacji, keynesowskie recepty – przezwyciężania kryzysu inflacją – przypominały gaszenie pożaru benzyną. Znów pojawił się nastrój beznadziei podobny do tego z czasów wielkiego kryzysu. Ekonomiści poszukiwali innowacyjnych rozwiązań, widząc ograniczenia dotychczasowej doktryny.

Jaka nowa szkoła ekonomiczna powstała na gruzach keynesizmu? 

Nowe spojrzenie na gospodarkę – monetaryzm – zaproponował Milton Friedman, amerykański ekonomista, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii z 1976 r. W tej nowej doktrynie podstawową wartością stała się: makroekonomiczna stabilność gospodarki. A podstawowym celem: walka z inflacją. Ten cel należało realizować niemal za wszelką cenę, nawet gdyby wymagało to przejściowego wzrostu bezrobocia. Monetaryzm wyprowadził świat z zapaści lat 70. i ponownie zapewnił trzy dekady pomyślnego rozwoju. Z czasem zaczęły się jednak ujawniać także i jego duże wady. Wśród największych wad keynesizmu można wyliczyć: narastanie nierówności majątkowych kosztem destrukcji klasy średniej, ucieczkę miejsc pracy z krajów wysoko rozwiniętych i zerwanie związków między sferą finansów a realną gospodarką. W odróżnieniu od keynesistów, którzy traktowali kryzys jako bezwzględne zło i uważali, że należy mu przeciwdziałać wszelkimi metodami, monetaryści podchodzili do kryzysu spokojniej. 

Czyli w myśleniu o kryzysach zatoczyliśmy koło? 

W pewnym sensie tak. Przy całej niedogodności kryzysu monetaryści dostrzegali jego oczyszczającą rolę. Wyrazem tego patrzenia na kryzys była teoria realnego cyklu koniunkturalnego. Jej twórcy, Finn Kydland i Edward Prescott, laureaci Nagrody Nobla w 2004 r., napisali ważne zdanie: „Kryzysy są okresami, kiedy następuje niechciana, niepożądana i niemożliwa do uniknięcia zmiana uwarunkowań, w których przychodzi ludziom podejmować decyzje. Jednak w każdym układzie owych uwarunkowań rynek postępuje efektywnie, a ludzie podejmują decyzje tak, by osiągnąć najlepsze efekty, jakie w tych okolicznościach da się osiągnąć”. Jest w tym sposobie myślenia fatalizm i optymizm. Jeden wniosek wydaje się oczywisty: jakakolwiek polityka antycykliczna jest, w takim ujęciu, błędna i szkodliwa. Cykliczne kryzysy należy akceptować. 

To czego nauczył nas niedawny kryzys finansowy z 2008 r.? 

Niewiele. Ten kryzys ujawnił wiele ułomności światowej gospodarki. Najpoważniejszym błędem, jaki obnażył ten pierwszy poważny kryzys XXI w., była nadmierna spekulacja finansowa. Realia biznesowe stawały się w nowym milenium zbyt odległe od realnego świata gospodarki. W końcu ta bańka pękła, ujawniając poważny kryzys. Problem współczesnego świata polega na tym, że po kryzysie z 2008 r. nie wypracowano nowej doktryny. Monetaryści mieli poczucie winy za zaistniałe status quo i byli skonfundowani. Keynesiści mieli wtedy moment satysfakcji. Mogli powiedzieć: „A nie mówiliśmy?”. Poza wznowieniem starego sporu ekonomicznego, kryzys z 2008 r. nie przyniósł nowego sposobu myślenia.

To może koronakryzys przyniesie nam wielki przełom w ekonomii? 

Niepokojące jest to, że poprzedni kryzys nie przyniósł takiego przełomu. Spędziliśmy ostatnie 12 lat w dziwnym odrętwieniu, jak gdyby niezdolni do wypracowania nowego myślenia o gospodarce. Można powiedzieć, że ekonomiści nie zdali egzaminu. Pandemia koronawirusa obnażyła wszystkie słabości współczesnej gospodarki. Sądzę, że w tych nadchodzących, nowych czasach, zakwestionowany zostanie dogmat stałego wzrostu konsumpcji jako koła zamachowego gospodarki. Poziom konsumpcji będzie musiał dostosować się m.in. do możliwości regeneracyjnych środowiska naturalnego. Nowa doktryna gospodarcza, jeżeli powstanie, musi brać pod uwagę stan przyrody wokół nas. Widzimy już, że nie da się budować bezpiecznego i szczęśliwego świata, niszcząc naturę i wyczerpując nieodnawialne źródła energii.

Jak aktualny kryzys zmieni gospodarkę Polski?

W wymiarze ekonomicznym kryzys wywołany pandemią uderzy w różne grupy: zarówno pracodawców, jaki i pracobiorców; w małe, średnie i duże firmy; państwowe i prywatne sektory gospodarki. Ofiarą kryzysu może paść swoboda podróżowania i konsumpcja oparta na nieustannym zakupie nowych produktów. Do łask powrócą takie wartości, jak trwałość i długowieczność dóbr konsumpcyjnych. Modniejsze stanie się hasło: nie kupuj, naprawiaj! Obawiam się natomiast regresu globalizacji i powrotu tendencji autarkicznych, czyli dążenia państw do samowystarczalności. W tym kontekście ważne stanie się pytanie: czy Polska będzie dążyć do samowystarczalności w kręgu Unii Europejskiej, czy we własnych granicach. To drugie rozwiązanie byłoby niekorzystne. Trudno przewidzieć, które firmy przetrwają nadchodzący kryzys. W tej chwili wygląda na to, że największe zagrożenie wisi nad małymi firmami. Tym firmom państwo powinno pomagać bezpośrednio, szybko i z pominięciem barier biurokratycznych.

Jaką rzeczywistość ujrzymy, gdy minie już zagrożenie wirusem?

Prawdopodobnie ludzkości uda się wkrótce stworzyć szczepionkę chroniącą przed koronawirusem. To powinno pomóc zwiększyć nasze bezpieczeństwo i przywrócić normalność, choć musimy przyzwyczajać się do myśli, że będzie to nowa normalność. Świat, jaki ujrzymy po stoczonej walce, będzie inny niż ten, jaki znaliśmy przed pandemią. Bariery podyktowane przez względy sanitarne prędzej czy później prawdopodobnie znikną. O dostępności dóbr i swobód, np. swobody podróżowania, na dłuższą metę zadecydują bariery finansowe, które wyłonią się w procesie nieuchronnej inflacji. Zapewne w tej nowej rzeczywistości będziemy, przynajmniej początkowo, biedniejsi. Wzrośnie rola troski o środowisko, a także rola spójności społecznej.

 

My Company Polska wydanie 5/2020 (56)

Więcej możesz przeczytać w 5/2020 (56) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie