Luksus i duże umiejętności. Autotest
fot. materiały prasowez miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 3/2020 (54)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
Nowy GLE, obecny na rynku od 2019 r., to wręcz rewolucja w porównaniu z tym, którego produkcję zakończono nieco ponad rok temu. Była potrzebna, bo poprzednia generacja Mercedesa nie wytrzymywała już konkurencji w segmencie, w którym jest bardzo wielu mocnych rywali. Z niemiecką marką konkurują bowiem nie tylko BMW z modelem X5 oraz Audi ze swoim Q7, ale też m.in. Volvo XC90, Porsche Cayenne, Lexus RX czy też Land Rover Discovery. Lista jest długa, więc żeby przyciągnąć klientów, trzeba się naprawdę bardzo postarać. Przyznajemy, że Mercedes zdał egzamin. Jego nowe GLE to jeden z najlepszych modeli w segmencie.
Mercedes GLE w obecnej odsłonie wygląda dobrze. Nie jest tak kanciasty jak poprzednie generacje, czyli wpasował się w obowiązujące teraz trendy. Kształty zaokrąglono, ale sylwetkę trudno nazwać dynamiczną.
Nadwozie SUV-a, wnętrze jak w limuzynie
Jeśli ktoś chce mieć SUV-a o linii coupé, może przecież sięgnąć po GLE Coupé. Mamy jednak ogromny grill z wielką gwiazdą na środku – taki wygląd przodu budzi respekt na drodze. Mnie nie do końca przekonują małe lampy reflektorów, ale to rzecz gustu. Na dachu znalazły się relingi, a dodatkowe ozdoby to dyskretny spoiler na tylnej klapie, poszerzone, srebrne progi i w końcu efektowny detal pod tylnym zderzakiem. To wszystko robi bardzo dobre wrażenie, choć oczywiście niektóre wspomniane elementy wymagają dopłaty, bo należą m.in. do pakietu firmowanego przez AMG – sportowego działu w Mercedesie.
A wnętrze? Wiele tu elementów, które znamy z limuzyny klasy E. Nie na darmo SUV Mercedesa to „GLE”, czyli auto wpasowane między tańszy model GLC a największy oraz najbardziej luksusowy GLS. Ostatnia litera w oznaczeniu odnosi się do limuzyn: od klasy C do klasy S. W GLE wokół kierowcy mamy przede wszystkim mnóstwo technologii, które mogą pewnie nieco przytłaczać osoby, które nie przepadają za elektronicznymi gadżetami. Dużą część kokpitu zajmują bowiem dwa wielkie ekrany, każdy z nich o przekątnej 12,3 cala. Jeden z nich umieszczono w miejscu wskaźników przed kierowcą, drugi to dotykowy wyświetlacz, który pełni funkcję centrum sterowania niemal całym samochodem.
Możliwości dokonywania zmian są gigantyczne i podejrzewam, że większość właścicieli tak rozbudowanych wersji GLE w ogóle nie dotrze do niektórych opcji, bo w praktyce nie są one za bardzo potrzebne. Przykładowo, można zmieniać kolor ambientowego podświetlenia (są aż 64 możliwości!), ustawiać fotele (podparcie, siedzisko, oparcie...), wybrać parametry ogrzewania i chłodzenia siedzeń, czy też dobrać ustawienia dźwięku idealnie według własnego gustu. Da się też oczywiście zmieniać wygląd wskaźników, czyli tego, co widzi kierowca w miejscu tradycyjnego prędkościomierza. Do tego jeszcze mamy HUD, czyli wyświetlacz pokazujący dane na szybie, na linii wzroku kierowcy. Oczywiście można dobrać prezentowane na nim informacje według własnego gustu. W sumie, bawiąc się multimedialnym systemem Mercedesa GLE, można spędzić kilka godzin i pewnie nadal wszystkiego się nie znajdzie.
Mało tego, z Mercedesem można porozmawiać. Obecnej generacji system nazwany MBUX stara się zrozumieć język potoczny, co znaczy, że można powiedzieć „jestem głodny, mam ochotę na hamburgera” i elektronika zadba, by znaleźć znajdujące się w pobliżu hamburgerownie. W praktyce aż tak dobrze to nie działa, ale polecenia „włącz radio zet” albo „znajdź restaurację chińską” mogą zostać prawidłowo zrealizowane. Na dodatek można mówić po polsku, co nie jest oczywiste w przypadku niektórych innych modeli. Cóż, to początki rozpoznawania mowy w taki sposób, więc nie spodziewajmy się, że już teraz auto będzie partnerem do swobodnej konwersacji.
Skoro mówimy o wnętrzu, to GLE jest rzeczywiście potężnym SUV-em. Oczywiście, jest jeszcze większy GLS, ale tak naprawdę nie potrzeba nic więcej, niż oferuje GLE. W kabinie miejsca jest pod dostatkiem, co zresztą nie dziwi w przypadku samochodu mierzącego niemal 5 m.
Co więcej, bagażnik ma objętość aż 630 l, a po złożeniu tylnej kanapy do dyspozycji jest aż 2055 l! Można też przesuwać tylną kanapę. Gdy jest ustawiona maksymalnie z przodu to, kosztem miejsca na nogi, mamy 825-litrowy bagażnik. Opcją są też dodatkowe dwa siedzenia w przestrzeni bagażowej.
Świetne silniki, ale jeden się wyróżnia
Trzeba wspomnieć o napędzie, który drzemie pod maską GLE. Są to tylko mocne silniki, bo najsłabszy diesel ma 245 KM. Wszystkie współpracują z 9-biegowym automatem. Testowane auto jest jednak szczególne: to GLE 450, w którym zastosowano silnik o sześciu cylindrach ustawionych w rzędzie. Ma on 3 l pojemności i szczególną cechę: wspomagający go, duży alternator, który może też pełnić funkcję elektrycznego silnika dodającego 22 KM mocy.
W normalnych warunkach auto napędza sam silnik spalinowy o mocy 367 KM, ale gdy to potrzebne, z akumulatora pobierana jest energia elektryczna i dołącza silnik elektryczny – dzieję się tak, gdy trzeba np. nagle przyspieszyć. Choćby w trakcie wyprzedzania. Dodatkowa moc bardzo się przydaje. Silnik elektryczny uzupełnia też braki benzynowej jednostki z turbo. Gdy mocy brakuje (np. przy niskich obrotach), pomaga motor na prąd. To sprzyja oszczędzaniu paliwa, np. w miejskich korkach. Co ważne taki napęd jest bardzo oszczędny. Przy autostradowej jeździe mocne i ciężkie GLE 450 może spalać około 9 l/100 km. To doskonały rezultat.
A jak GLE jeździ? W testowanym egzemplarzu zastosowano pneumatyczne zawieszenie Airmatic, dzięki któremu Mercedes w zasadzie płynie po drodze. Nie straszne mu są niewielkie nierówności, co ważne, gdy często poruszamy się po drogach, które od lat nie były remontowane. Nadal się takie zdarzają. Co ciekawe, wygodnie jest nawet w trybie sportowym, a gdy zdecydujemy się na ustawienie „Comfort”, auto jedzie niczym poduszkowiec. To naprawdę robi duże wrażenie. Podobnie zresztą jak to, że tak wysokie i duże auto można prowadzić też bardzo dynamicznie. Mercedes GLE nie boi się ciasnych zakrętów, a jego przyczepność jest znakomita. To zasługa dopracowanego zawieszenia, ale i napędu na cztery koła.
Spory wydatek
Oczywiście GLE 450 nie jest samochodem tanim. Ten wariant kosztuje 329,7 tys. zł, a lista opcji do modelu GLE jest bardzo długo. Dodając kolejne elementy wyposażenia można tę cenę nawet podwoić, bez trudu przekraczając 0,5 mln zł. Tyle że takich aut nikt już nie kupuje za gotówkę, lecz w leasingu albo – coraz częściej – w ramach najmu długoterminowego. Wówczas liczy się tylko miesięczna rata, a ta może wynieść kilka tysięcy złotych netto. Dla menedżerów i właścicieli dobrze prosperujących firm, to nie jest kosmiczna kwota.
---
Sportowa alternatywa, czyli Mercedes GLE CoupÉ
Jeżeli ktoś chce mieć SUV-a o sportowym charakterze, może zdecydować się na GLE Coupé, czyli auto, które posiada niemal wszystkie cechy GLE, lecz jednocześnie ma bardziej dynamiczną sylwetkę. Minus to brak możliwości zamówienia wersji 7-osobowej oraz nieznacznie mniejszy bagażnik. GLE Coupé w najsłabszej wersji silnikowej dostępnej w Polsce ma pod maską 272-konnego diesla V6 i kosztuje 373,7 tys. zł, model ten jest zatem nieco droższy niż zwykłe GLE, które można kupić już za 274,2 tys. zł, tyle że z silnikiem Diesla o mocy 245 KM.
Oba modele występują zaś w mocnych wersjach sygnowanych logo AMG. To modele Mercedes-AMG GLE 53 (oraz ten oznaczony jako Coupé), napędzane 3-litrowym V6 na benzynę o mocy 435 KM. Cena: 387,3 tys. zł (SUV) i 465 tys. zł (Coupé). W przypadku zwykłego GLE jest jeszcze jedna ciekawa wersja: stworzona pod kątem luksusowego wyposażenie, ale i do szybkiej jazdy. To GLE 580 napędzane 4-litrowym V8 o mocy 489 KM. Ten model kosztuje 415,5 tys. zł, czyli mniej niż słabszy wariant Coupé.
-
Mercedes GLE 450:
silnik: 3.0 R6, benzynowy z turbo, 367 KM + 22 KM (elektr. doładowanie), 500 Nm + 250 Nm (elektr.)
skrzynia biegów: automatyczna, 9 przełożeń,
napęd na cztery koła
prędkość maksymalna: 250 km/godz.,
0-100 km/godz. – 5,7 sek
średnie zużycie paliwa: 8,3 l/100 km
cena: od 329,7 tys. zł
Więcej możesz przeczytać w 3/2020 (54) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.