Mariaż z chęci czy z przymusu?

Fot. materiały prasowe
Fot. materiały prasowe 3
To od współpracy na styku nauki i biznesu, często uznawanej za piętę achillesową polskiej gospodarki, w największym stopniu zależy, czy gospodarka ta będzie innowacyjna i konkurencyjna. Czy coś tu się zmienia na lepsze? Zależy, gdzie się spojrzy i co się chce zobaczyć.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 5/2016 (8)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Dla jednych szklanka jest w połowie pusta, dla innych już do połowy pełna. Zacznijmy od pytania, czy biznes i nauka w Polsce w ogóle chcą ze sobą współpracować. – To się zmienia na lepsze. Jeszcze parę lat temu należałoby powiedzieć, że te dwa środowiska nie są chętne do współpracy. Niemniej transfer wiedzy i technologii z uczelni do biznesu to ciągle trudna sprawa – mówi dr Kamil Bromski, kierownik projektów ds. komercjalizacji wiedzy we wrocławskiej Agencji Rozwoju Innowacji SA. Jest też redaktorem i współautorem wydanej w 2013 r. przez PARP publikacji „Współpraca nauki i biznesu. Doświadczenia i dobre praktyki wybranych projektów w ramach Programu Operacyjnego Innowacyjna Gospodarka na lata 2007–2013”, w której opisano kilkadziesiąt przypadków takiego współdziałania.

PO IG był głównym programem dotującym innowacyjność na styku nauki i biznesu w poprzedniej perspektywie finansowej. Jego następcą jest Program Operacyjny Inteligentny Rozwój (na lata 2014–2020), w którym na promowanie tej współpracy położono jeszcze większy nacisk. Są również pieniądze z programów sektorowych prowadzonych przez Narodowe Centrum Badań i Rozwoju (NCBiR) czy z Regionalnych Programów Operacyjnych (RPO), w których przewidziano dużo więcej niż przedtem stosownych tzw. działań.

Pieniądze to nie wszystko

A zatem przykładów współpracy przybywa i, co jest tu kluczowe, na jej wsparcie przewidziano olbrzymie środki z funduszy europejskich. Wcześniej właśnie brak możliwości ich pozyskania często powodował, że firmy nie brały pod uwagę inwestowania w badania i rozwój. Ale pieniądze nie wystarczą. Dlatego bardzo ważnym czynnikiem, stymulującym zarówno naukowców, jak i władze uczelni, do podejmowania współpracy z biznesem, są zmiany w prawie o szkolnictwie wyższym.

Po pierwsze, nowa ustawa, uchwalona w zeszłym roku, zobligowała uczelnie do tworzenia spółek celowych (które na części uniwersytetów czy politechnik istniały już wcześniej). Są one de facto centrami transferu technologii. Po drugie, zmienił się sposób oceny dorobku naukowców i uczelni. Wcześniej liczyły się głównie osiągnięcia czysto naukowe, jak choćby prestiżowe publikacje. Teraz wzrosło znaczenie współpracy z sektorem komercyjnym, czyli np. liczby uzyskanych patentów czy sprzedanych licencji. Na to nakłada się większy nacisk na finansowanie nauki za pomocą grantów. Wszystko to sprawia, że naukowcy są dużo bardziej zainteresowani współdziałaniem z firmami.

– Jeśli chodzi o przedsiębiorców, to wola takiej współpracy również się nasila – lecz powoli. Wynika to stąd, że często w dalszym ciągu nie widzą oni w tym namacalnych korzyści po swojej stronie – zauważa Kamil Bromski. Dodaje też, że podobnie jak w okresie 2007–2013, tak i dziś widać tu duże zróżnicowanie branżowe. Najprężniej, jeśli chodzi o współpracę nauki i biznesu, rozwijają się sektory uznawane za najbardziej innowacyjne, a więc np. high tech, IT i ICT czy medycyna. – Obszary, w których to współdziałanie najlepiej się układa, dość dobrze pokazują tzw. krajowe inteligentne specjalizacje. Są to zarazem strefy, gdzie współpraca obu stron powinna dać najwięcej korzyści gospodarce – uważa dr Bromski.

Wstrzemięźliwość i animozje

Mniej optymistycznie to wszystko wygląda z poziomu firm doradczych, które pomagają małym i średnim przedsiębiorstwom pozyskiwać środki unijne. – Spośród naszych klientów może jeden na 10 współpracuje z jednostką naukową – mówi Michał Dąbrowski z gdańskiej European Projects Group.

Powody tej wstrzemięźliwości? Bardzo wysoki koszt takiej współpracy, długie terminy realizacji zleceń przez jednostki naukowe i wreszcie, niestety, niska ocena posiadanych przez nie kompetencji „praktycznych”. Przedstawiciele biznesu nieraz uważają, że jeśli chodzi o to, czym się zajmują, naukowcy mogliby się uczyć od nich, nie na odwrót.

Dlatego doradcy obawiają się, że gdy przedsiębiorca dostanie pieniądze na współpracę, niekoniecznie sprawi, że będzie ona udana. Owszem, firma postawiona przed wyborem: albo współdziałacie z jednostką naukową, albo nie będzie dotacji, oczywiście taką współpracę nawiąże. Tyle że będzie ona często polegać na tym, że sama zrealizuje zlecenie, a naukowcy będą zbierać laury, wystawiać faktury i uczyć się, jak należy to zlecenie wykonywać. A nie o to chyba chodzi.

W przypadku projektów badawczych finansowanych z pieniędzy unijnych w wielu programach obowiązuje zasada, że jeśli firma nie realizuje przedsięwzięcia w całości samodzielnie, lecz chce zlecić przeprowadzenie jakichś badań na zewnątrz, to w pierwszym rzędzie powinna się zwrócić do uczelni lub np. instytutu naukowego. Jeżeli chciałaby to zlecić jednostce komercyjnej, musi uzyskać zgodę instytucji nadzorującej wydawanie środków z UE – np. NCBiR, gdy w grę wchodziłoby najpopularniejsze działanie 1.1.1 PO IR, czyli tzw. szybka ścieżka.

Powodem tych ograniczeń jest chęć zapobieżenia nadużyciom, takim jak transakcje pomiędzy podmiota­mi powiązanymi czy omijanie procedur przetargowych. Problem w tym, że gdy restrykcyjne wymogi dotyczą nawet najdrobniejszych spraw, może to prowadzić do absurdów. Uczestnicy jednej z konferencji NCBiR poświęconych PO IR przywołali, jako przykład świetnie ilustrujący te absurdy, badanie krwi. Jego koszt w komercyjnym laboratorium to ok. 30 zł, podczas gdy w akademii medycznej sięga kilkuset złotych...

O tym, że rzeczywistość na styku nauki i biznesu skrzeczy, można się też przekonać, zbierając informacje „u podstaw”, czyli wśród małych i średnich przedsiębiorstw działających na rynku lokalnym. Przed rokiem kontaktowałem się z grupą kilku takich firm, które skorzystały z funduszy jednego z RPO na inwestycje w rozwój technologii. Warunkiem uzyskania dotacji była realizacja projektu we współpracy z instytucjami naukowymi. Te kilka firm wybrałem, gdyż ich przedsięwzięcia zakończyły się sukcesem, a niektóre otrzymały nawet nagrody w branżowych konkursach. Mimo nalegań, nie chciały się jednak dzielić swymi doświadczeniami ze współpracy z naukowcami. Wreszcie udało mi się namówić prezesa jednej z nich, a to, co opowiedział, nie brzmiało zachęcająco. Jego firma działa w budownictwie. Potrzebowała (i nadal potrzebuje) merytorycznego wsparcia, gdyż bardzo nowoczesna technologia, którą wprowadziła, wymagała zaawansowanych prac badawczych. Przedsiębiorstwo ma własny dział badań, ale poszukiwało też zewnętrznych ekspertów, zarówno w swoim macierzystym regionie, jak i w kilku najważniejszych ośrodkach naukowych w Polsce. Nie znalazło. Owszem, w ograniczonym zakresie podjęło z nimi współpracę – po to, by wypełnić warunki otrzymania dotacji. Później nawiązało jednak kontakt z ośrodkami naukowymi z zagranicy i dopiero to dało owoce.

Takie negatywne doświadczenia do pewnego stopnia odzwierciedlają to, że w polskim środowisku naukowym nie dzieje się najlepiej. W regionie, którego dotyczy powyższa historia, działa prężny park technologiczny. Jego szef, zastrzegając, że chce pozostać anonimowy (dlatego nie podajemy, o jaki region chodzi), określa miejscowe środowisko akademickie jako podzielone, gdzie każdy ciągnie w swoją stronę. Dwa ośrodki rywalizują nawzajem i przez osobiste animozje nie chcą ze sobą współpracować. Owszem, są pewne przykłady sukcesów – m.in. kilka bardzo ciekawych firm typu spin-off, ale, tak naprawdę, dzieje się dużo mniej, niż by mogło. Co gorsza, naukowcy, którzy byliby skłonni zaangażować się we współpracę z biznesem, często nie robią tego dlatego, że boją się podpaść swoim przełożonym.

Jak napełnić szklankę

Mamy w Polsce budujące przykłady przedsiębiorstw tworzących świetne technologie i produkty w kooperacji z naukowcami. Np. krakowska firma biotechnologiczna Selvita współpracująca z licznymi placówkami naukowymi, w tym z Uniwersytetem Jagiellońskim, czy Airoptic z Poznania (technologie laserowe) współdziałająca z Politechniką Poznańską, Wrocławską i wieloma uczelniami zagranicznymi. Jednak mamy też liczne projekty, gdzie współpraca jest wymuszona czy pozorowana. Przez to obraz jest dwojaki: nauka i biznes się do siebie zbliżają i w związku z tym jest coraz lepiej, a zarazem – mimo olbrzymich nakładów – wciąż coś nie chce zaiskrzyć.

Co zrobić, aby szklanka była pełniejsza? Na pewno warto wzmacniać te obszary, w których współdziałanie już jest. Bardzo ważną rolę odgrywają tu instytucje otoczenia biznesu, zwłaszcza najsilniejsze i najprężniej działające parki technologiczne. Takich ośrodków jest w Polsce kilka – należą do nich najczęściej wymieniane parki we Wrocławiu, w Poznaniu, Krakowie i Trójmieście. Ich wielkim atutem są silne związki z uczelniami i jednocześnie – dobre kontakty z biznesem.

Rośnie też znaczenie przyuczelnianych centrów transferu technologii. – W tej chwili współpraca nauki i biznesu właściwie zmierza w kierunku modelu trójpodmiotowego. Obok naukowców i przedsiębiorców uczestniczyć w nim będą spółki celowe, tworzone przez uczelnie. To one w przyszłości będą jedynym dysponentem praw do własności intelektualnej na uczelniach wyższych, a zatem będą je w naturalny sposób reprezentować w tej współpracy – mówi dr Bromski i zwraca uwagę, że w najbliższych latach właśnie od kondycji spółek celowych będą zależeć efekty współdziałania firm i ośrodków naukowych.

Jako na jedną z najważniejszych blokad tego współdziałania wciąż wskazuje się barierę mentalną po obu stronach: naukowców i przedsiębiorców. To przez nią wiele ciekawych i perspektywicznych technologii, nad którymi pracują ci pierwsi, nie trafia do tych drugich. Skąd ta bariera? – Z naszych doświadczeń wynika, że najczęściej problemem jest nie tyle niechęć – bo wola współpracy z biznesem ze strony naukowców jest – ile niedostrzeganie płynących z niej korzyści i brak wiedzy, jak komercjalizować wyniki badań naukowych oraz jak chronić swoją własność intelektualną – wyjaśnia dr Bromski. – Naukowcy często nie wiedzą, do kogo się zwrócić czy też w jaki sposób skonstruować ofertę technologiczną.

Wśród recept na te bolączki wymienia się kontynuowanie tych paru działań, które w pewnym zakresie były finansowane z funduszy europejskich już w poprzedniej perspektywie, ale wciąż nie są należycie rozwijane (jak choćby tworzenie baz danych z ofertami technologicznymi). Potrzebna jest bowiem swoista „praca u podstaw”, skierowana do obu stron, polegająca na animowaniu, wspieraniu samej współpracy.

Kolejna rzecz to projekty podnoszące innowacyjność przedsiębiorstw, wzmacniające ich zdolności strategicznego myślenia. Tu jest jeszcze wiele do zrobienia. Firmy, które nie mają przemyślanej strategii rozwoju, zwiększania innowacyjności swej oferty, nie odczuwają potrzeby kontaktowania się z naukowcami.

Wreszcie bardzo cenne, także w kontekście przełamywania barier mentalnych, są wszelkie projekty stażowe, uczące obie strony współdziałania w praktyce. Takie, które polegałyby nie tylko na sprzedaży licencji, ale również na wspólnym wypracowywaniu i doskonaleniu technologii.

Tylko pamiętajmy: żadne z tego typu działań nie przyniesie efektów od razu.

 


Przydatne linki

www.ncbir.pl

www.parp.gov.pl

www.aridotacje.pl

www.ptt.arp.pl

www.parp.gov.pl (zakładka Publikacje)  – „Współpraca nauki i biznesu”

My Company Polska wydanie 5/2016 (8)

Więcej możesz przeczytać w 5/2016 (8) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie