Pieniądze od internautów

Shutterstock
Shutterstock 15
Społeczna zrzutka na czyjś projekt biznesowy, społecznościowa pożyczka – internet wszystko to ułatwił, a co więcej, w Polsce coraz łatwiej tą drogą o pieniądze.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 10/2017 (25)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Kiedy w lutym 2017 r. spółka Willo, producent organicznej aspiryny, zebrała na portalu Crowdangels ponad 1,57 mln zł na rozwój swojej oferty, wydawało się, że ten absolutny rekord polskiego crowdfundingu długo jeszcze nie zostanie pobity. Tym bardziej że wcześniej nikt nie zebrał u nas w ten sposób nawet miliona. Ale nie minęły cztery miesiące i startup  Bivorst, specjalizujący się w technologii VR, pozyskał na Crowdway, innym rodzimym serwisie, 1,60 mln zł. 

To pokazuje, jak szybko rozwija się krajowy crowdfunding. Jest to coraz częściej realna alternatywa dla szukania pieniędzy w funduszach typu venture capital czy ubiegania się o kredyt. Szybki wzrost widać nie tylko pod względem rozmiaru zebranych kwot, ale również liczby projektów, na które zrzucają się internauci. Np. na platformie Bessfund.pl w ciągu ostatniego roku było 13 aktywnych kampanii, z czego w przypadku siedmiu odnotowano pełen sukces, czyli pozyskanie 400 tys. zł (jest to też ustawowe maksimum dla spółek akcyjnych), a w pozostałe projekty zainwestowano przynajmniej połowę tej sumy. 

Przywołane wyżej platformy to akurat te, które specjalizują się w raczkującym u nas crowdfundingu udziałowym. Polega on na tym, że dana firma zbiera za pośrednictwem takiego serwisu pieniądze od dużej liczby internautów, którzy otrzymują w zamian jej akcje lub udziały, stając się jej inwestorami. Wartość pojedynczych udziałów ustala sama firma i najczęściej wynosi ona od 40 do 8 tys. zł – trzeba uważać, by nie wycenić ich za tanio (ze względu na przyszłą wartość firmy) lub za drogo (ze względu na zainteresowanie inwestorów). W granicach wyznaczonych ofertą każdy może ich kupić tyle, ile chce. 

Oprócz tego jest jeszcze nieco starszy wiekiem i dużo bardziej rozpowszechniony crowdfunding nieudziałowy. Tutaj nie mamy inwestorów, tylko sponsorów, którzy dostają w zamian za swoje wpłaty rozmaite nagrody, jak koszulki czy bilety na koncerty, albo np. prawo do skorzystania w pierwszej kolejności z jakiejś usługi lub produktu. 

Pieniądze za udziały (nie) dla każdego

Wróćmy do crowdfundingu udziałowego. Za jego pomocą pieniędzy może szukać każdy przedsiębiorca, ale musi to dobrze przemyśleć i skalkulować, a sukces zależy i od jego pomysłu, i od tego, czy potrafi w jasny, wiarygodny sposób go zaprezentować. Zdaniem ekspertów największe szanse mają tu innowacyjne projekty realizowane w dziedzinie technologii informacyjnych, mediów czy odnawialnych źródeł energii. 

Trzeba przy tym wiedzieć, że złożenie projektu w przypadku crowdfundingu udziałowego jest procesem czasochłonnym i dość kosztownym. Samo przygotowanie wymaganej dokumentacji zajmuje ok. miesiąca i wiąże się zwykle z wydaniem kilku tysięcy złotych. W razie sukcesu kampanii zapłacimy też prowizję platformie (ok. 6–7 proc.) i uiścimy podatek od sprzedanych udziałów. Do tego, jak w przypadku każdego typu crowdfundingu, dochodzi niezbędna marketingowa otoczka. Działania promocyjne rozpoczynają się już kilka miesięcy przed startem zbiórki, a w jej trakcie trzeba być w stałym kontakcie z internautami. To także kosztuje i zajmuje czas. 

Swoją drogą warunki stawiane przez platformy dość znacznie się od siebie różnią (patrz tabela na następnej stronie). Np. z usług jednego z liderów na tym rynku – Beesfund.pl – mogą korzystać wyłącznie spółki akcyjne, więc maksymalna wartość oferty nie może na tej platformie przekroczyć 400 tys. zł (zgodnie z prawem, w przypadku wyższych kwot konieczne jest sporządzenie m.in. prospektu emisyjnego). Plusem jest to, że pieniądze od inwestorów od razu wędrują na konto spółki i nie musi ich ona zwracać, jeśli np. zbierze tylko połowę zakładanej kwoty. 

Z kolei na Crowdway.pl dofinansowania mogą szukać nie tylko spółki akcyjne, lecz także z o.o. (nie obowiązuje ich limit wartości oferty) i niezarejestrowane jeszcze przedsięwzięcia. Do wyboru są dwie formuły: „zbierz i zatrzymaj” (nie ma wymogu zdobycia 100 proc. docelowej kwoty; dotychczas każdy korzystał właśnie z tego modelu) i „wszystko albo nic” (trzeba zebrać 100 proc. środków, bo inaczej oddaje się wszystko niedoszłym inwestorom i jeszcze płaci od tego 1,9 proc.). 

Chociaż model „zbierz i zatrzymaj” wydaje się korzystniejszy, nie zawsze tak jest. W umowie z inwestorami zobowiązujemy się bowiem zwykle do realizacji tego, co było przedmiotem zbiórki, niezależnie od ilości faktycznie pozyskanych pieniędzy. Jeśli więc zbierzemy np. tylko 30 proc. docelowej sumy, możemy nie mieć środków na spełnienie zobowiązań. Dlatego wiele firm ustala minimalny próg powodzenia emisji. W przypadku Bivorsta było to aż 81,5 proc. kwoty, którą chciał zdobyć. 

Crowdangels.pl obsługuje dla odmiany tylko spółki z o.o. Co prawda obowiązuje tu jedynie „wszystko albo nic”, za to w razie dużego zainteresowania projektem możliwe jest sprzedanie większej liczby udziałów niż pierwotnie zakładano (Willo pozyskała np. ponad trzy razy więcej środków niż planowała). 

Jak podkreśla Przemysław Róziecki z Crowdangels.pl, projekty w serwisach crowdfundingowych to przede wszystkim raczkujące przedsięwzięcia, które zazwyczaj charakteryzują się znacznie wyższym poziomem ryzyka inwestycyjnego niż np. przedsiębiorstwa notowane na giełdzie. Dlatego platformy starają się dokładnie sprawdzać kandydatów do przeprowadzenia zbiórki. Crowdangels wymaga od nich m.in. dostarczenia dokumentów rejestracyjnych, sprawozdań finansowych (o ile działają powyżej roku), prognoz wyników na kolejne lata czy biznesplanu przedsięwzięcia. Inwestorzy zaś muszą przed dokonaniem wpłaty zatwierdzić klauzulę o obowiązujących czynnikach ryzyka. 

Z tego wniosek, że ten, kto chce skorzystać z takiej formy finansowania, od początku powinien dbać o dobre relacje z potencjalnymi inwestorami. Oczywiście pozostawanie z nimi w dialogu to warunek sine qua non, ale warto zrobić coś więcej. Modowa spółka Podwika, której zbiórka kończy się 22 września, kusi np. internautów zniżkami na swoje produkty i bonami  na zaprojektowanie dla nich indywidualnych wzorów odzieży. Inni nęcą pakietami usług programistycznych, darmową opieką concierge’a, dizajnerskimi akcesoriami kuchennymi itd. albo po prostu obietnicą wysokiej dywidendy – jak w przypadku Willo. 

Pieniądze za nagrody 

Zasada jest taka, że crowdfunding udziałowy jest przede wszystkim dla tych, którzy myślą o długoterminowym rozwoju swego biznesu, zdając sobie przy tym sprawę z odpowiedzialności związanej z zaproszeniem do spółki nowych udziałowców. Natomiast w przypadku tych, którym zależy głównie na realizacji konkretnego projektu, zaplanowanego na góra kilkanaście miesięcy, bardziej odpowiedni jest crowdfunding nieudziałowy. 

Sięgają po niego zresztą nie tylko przedsiębiorstwa. Wśród tych, którzy jako pierwsi skorzystali z dobrodziejstw crowdfundingu (czy raczej jego protoplasty), był np. brytyjski zespół muzyczny Marillon, który w 1997 r. dzięki 60 tys. dol. ofiarowanym przez fanów (którzy sami zorganizowali zrzutkę) mógł ruszyć na tournée po Ameryce Północnej.

Jeśli chodzi o przedsięwzięcia biznesowe i do tego polskie, do klasyki już przeszła zbiórka przeprowadzona w 2013 r. przez olsztyński startup Zortrax na amerykańskim Kickstarterze. Dostał on od ok. 150 sponsorów niemal 180 tys. dol. na stworzenie prototypu drukarki 3D. W zamian oferował im imienne podziękowania, koszulki, a ci, którzy wpłacili najpokaźniejsze kwoty (powyżej 1,8 tys. dol.), jako jedni z pierwszych mogli sprawdzić, jak działają nowe drukarki. 

Kwoty pozyskiwane na polskich platformach zajmujących się crowdfundingiem nieudziałowym są jak na razie dużo mniejsze. Jedną z najwyższych, jeśli chodzi o przedsięwzięcia o biznesowym charakterze, było 30 tys. zł zebrane na Wspieram.to przez projekt HandyShower, szukający pieniędzy na stworzenie wielozadaniowego urządzenia do dystrybucji wody w warunkach polowych. 

W tego rodzaju crowdfundingu nie ma górnych limitów zebranych kwot, ale obowiązuje zasada „wszystko albo nic”. W razie sukcesu kampanii trzeba zapłacić platformie kilka procent prowizji od zgromadzonej sumy.

Zgłoszenie projektu jest stosunkowo proste, choć i tu mamy weryfikację – pod kątem jego zgodności z regulaminem serwisu (np. czy nie zawiera treści rasistowskich lub nie łamie czyichś praw autorskich). Za to nie wymaga się umów inwestycyjnych, dostarczania dokumentów rejestrowych itp., a autorem projektu może być dosłownie każdy. 

Pożyczki społecznościowe

Jednak nie każdy, kto szuka w społeczności internautów wsparcia finansowego, uzna crowdfunding za atrakcyjny. Związana z nim kampania może być dla kogoś zbyt czasochłonna, absorbująca, kosztowna. W takiej sytuacji można rozważyć inną opcję – social lending, czyli pożyczki społecznościowe. Stronami transakcji są tu na specjalnej platformie osoby fizyczne lub prawne, bez pośrednictwa tradycyjnych instytucji finansowych takich jak banki czy firmy pożyczkowe. 

Niestety w polskim wydaniu jest to przede wszystkim usługa, z której korzystają indywidualni konsumenci potrzebujący pożyczyć niewielkie kwoty (od kilkuset do kilku tysięcy złotych) na krótki czas – głównie na zaspokojenie bieżących wydatków. W przypadku największego krajowego serwisu social lendingowego, Kokos.pl, o finansowanie mogą się ubiegać także prowadzący własną działalność i wszelkiego rodzaju spółki, jednak górne limity są takie same, jak dla osób fizycznych. Oznacza to co najwyżej 25 tys. zł pożyczki (i to tylko dla tych z odpowiednio bogatą historią spłat), na maksymalnie  24 miesiące przy oprocentowaniu równym lub bliskim ustawowego maksimum, czyli 10 proc. rocznie. Jeśli chodzi o inne polskie portale tego typu, oferta dla przedsiębiorców jest skromniejsza albo w ogóle jej nie ma (jak na Finansowo.pl). Np. na Zakra.pl pieniądze mogą pożyczyć tylko właściciele jednoosobowych firm i to początkowo na góra trzy miesiące przy podobnym, co na Kokosie, oprocentowaniu. Dla tego, kto korzysta z tej platformy przez 2–3 lata, limity kwot mogą jednak wzrosnąć, nawet do kilkuset tysięcy złotych, a oprocentowanie spaść. 

Za pomocą pożyczek społecznościowych mamy zatem szansę sfinansować jedynie niewielkie projekty. Ale trudno się temu dziwić przy tak ogromnym ryzyku dla pożyczkodawców, które pozostaje, nawet jeśli portale żądają od ubiegającego się o pieniądze potwierdzenia jego tożsamości (np. poprzez skan dowodu osobistego), weryfikują jego rachunek w banku i sprawdzają jego obecność w bazach dłużników. Do tego dochodzi szereg rzeczy nieobowiązkowych, ale zalecanych, m.in. weryfikacja numeru telefonu, miejsca zamieszkania i zatrudnienia. 

W sytuacji, kiedy nasze potrzeby związane z dofinansowaniem są większe, a zarazem interesuje nas pozyskanie go od społeczności internautów, crowdfunding pozostaje więc oczywistym wyborem. Tym bardziej że przedsiębiorcy nie są już przecież skazani tylko na zagraniczne platformy i na związane  z tym koszty czy komplikacje. 

Polskie platformy crowdfundingowe


Crowdfunding dłużny

Oprócz crowdfundingu udziałowego lub nieudziałowego i pożyczek społecznościowych istnieje jeszcze coś takiego, jak crowdfunding dłużny. Jest to forma grupowego inwestowania polegająca na tym, że inwestorzy pożyczają projektodawcy pieniądze, które ten zobowiązuje się wykorzystać na realizację konkretnego celu. Następnie spłaca pożyczkę (w ratach lub w całości) z odsetkami, które stanowią zysk inwestorów. 

 

 Crowfunding

baner 970x200
My Company Polska wydanie 10/2017 (25)

Więcej możesz przeczytać w 10/2017 (25) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie