Nie wszystkie jajka w krajowym koszyku

Fot. Shutterstock
Fot. Shutterstock 32
Na świecie rzeczą normalną jest geograficzna dywersyfikacja majątku, aby m.in. lepiej go chronić przed spadkiem wartości, utratą płynności, zniszczeniem czy wręcz konfiskatą. Polacy wciąż niezbyt z tego korzystają. Tymczasem nie tylko ci z wielomilionowym majątkiem mogą zdywersyfikować ryzyko. W dodatku dziś jest to prostsze niż jeszcze kilka lat temu.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 7/2017 (22)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

O tym, że inwestorzy, którzy lokują swój kapitał wyłącznie w Polsce, nie zawsze mogą spać spokojnie, przekonali się niedawno właściciele gruntów rolnych, którzy nabyli je z zamiarem późniejszej odsprzedaży. Ubiegłoroczna reforma znacznie bowiem utrudniła handel ziemią rolną, a jeśli już jakaś działka jest sprzedawalna i uda się znaleźć na nią chętnego, konieczna jest jeszcze zgoda Agencji Nieruchomości Rolnych. 

Kilka miesięcy temu nerwowo było także wśród tych, którzy lokują pieniądze w FIZ, czyli w zamkniętych funduszach inwestycyjnych. Groziło im, że ich środki będą podwójnie opodatkowane (najpierw od osiągniętego zysku, a potem przy wypłacie dywidendy). Ostatecznie nowe przepisy objęły tylko niewielki odsetek FIZ, przede wszystkim te inwestujące w rajach podatkowych. 

Takie wydarzenia sprawiają, że więcej osób dysponujących zgromadzoną gotówką zastanawia się nad geograficzną dywersyfikacją majątku, jako formą zróżnicowania (a więc i zmniejszenia) ryzyka jego uszczuplenia. Warto wiedzieć, że w najbardziej rozwiniętych zachodnich społeczeństwach taką dywersyfikację zaleca się po prostu jako normę, na wypadek nie tylko zmian w przepisach, ale także kryzysu politycznego, finansowego, gospodarczego, klęsk żywiołowych i tym podobnych. 

Oto kilka najprostszych sposobów na to, jak uniknąć trzymania wszystkich jaj tylko w krajowym koszyku. 

Nieruchomość za granicą

Na świecie to popularny pomysł na geograficzną dywersyfikację ryzyka, choć wciąż nie u nas. Na przykład w 2016 r. w Hiszpanii, która, jeśli chodzi o nieruchomości, jest wśród naszych rodaków najpopularniejszym zagranicznym kierunkiem, Polacy kupili niespełna 800 domów (dane Colegio de Registradores). To aż 15 razy mniej niż Brytyjczycy i prawie siedem razy mniej niż Francuzi. Nawet obywatele dużo biedniejszej Ukrainy kupili o blisko połowę więcej domów w Hiszpanii niż my (co nie dziwi, zważywszy na ryzyko geopolityczne w ich ojczyźnie). 

Dlaczego wypadamy tu blado? Wciąż mamy stosunkowo niską siłę nabywczą, nie znamy zagranicznych, lokalnych rynków, lękamy się kłopotów z zarządzaniem (o ile nieruchomość ma być wynajmowana) czy problemów ze zdobyciem bankowego finansowania, a przede wszystkim – procedur związanych z przeprowadzeniem transakcji. 

Tymczasem, jak przekonują przedstawiciele biura nieruchomości Carisma, inwestowanie w mieszkania i apartamenty za granicą – szczególnie w innych krajach unijnych – niewiele różni się pod względem formalnym od tego u nas. W Hiszpanii wszystko da się domknąć w ciągu jednej lub dwóch wizyt w tym pięknym kraju. Do finalizacji transakcji potrzebne będą jedynie numer NIE (hiszpański odpowiednik NIP, Polacy też mogą taki otrzymać), konto w jednym z tamtejszych banków, ksero dowodu osobistego lub paszportu oraz podpisanie umowy u notariusza. Procedura przyznania kredytu hipotecznego także przypomina naszą. Należy dostarczyć przetłumaczone na hiszpański dokumenty potwierdzające źródła uzyskiwanych dochodów, opinię bankową i wyciąg potwierdzający naszą historię kredytową. Nie ma przy tym znaczenia, że dochody osiągamy w złotych. Podobnie wyglądają procedury w Portugalii, we Włoszech czy w Bułgarii. 

Nieco więcej formalności należy dopełnić, jeśli kupujemy nieruchomość w USA czy innym kraju spoza UE. Tu, oprócz dokumentów niezbędnych do zawarcia transakcji, często potrzebne są także zezwolenie na pobyt czy prawo do użytkowania ziemi, na której stoi upatrzony budynek. Eksperci podkreślają jednak, że przy odrobinie cierpliwości i wiedzy dla Polaków dostępne są nieruchomości w każdym zakątku naszej planety, choć nie wszędzie będą bezpieczne. Nie zawsze też cudzoziemiec może kupić je na własność. Na przykład w Tajlandii czy Indonezji możliwa jest tylko wieczysta dzierżawa. 

Jeśli interesuje nas inwestycja w bardzo dalekim kraju, warto również wziąć pod uwagę koszty przelotów samolotami – mogą sprawić, że interes nie będzie się opłacać. Do tego sporo mogą pochłonąć różne opłaty prawne i inne (w Brazylii sięgają 10 proc. ceny nieruchomości). 

Niskie ceny, długi sezon

Oczywiście ten, kto inwestuje w zagraniczną nieruchomość, oprócz tego, że zdywersyfikuje ryzyko, iż jego majątek straci na wartości czy przepadnie, chciałby też czasem na nim zarobić. Tu znaczenie ma nie tylko kraj, gdzie znajduje się dana nieruchomość, ale też jej bardzo konkretna lokalizacja. Wiele również zależy od okresu, w którym kupujemy, i naszego horyzontu inwestycyjnego (jak długo planujemy trzymać nieruchomość), a także od prawidłowej oceny czynników ekonomiczno-politycznych czy miejscowych przepisów. Dość powiedzieć, że np. domy w Hiszpanii były po kryzysie na rynku nieruchomości w 2008 r. bardzo tanie, ale też długo w ogóle się nie sprzedawały. Dopiero od ok. trzech lat na większości terenów nad Morzem Śródziemnym, szczególnie blisko plaży, ich ceny znowu rosną (i nadal są atrakcyjne, wynosząc średnio 1 tys. euro za mkw.). Ten, kto za bezcen kupił kiedyś taki dom, dzisiaj się cieszy. Z kolei w 2010 r. zakup apartamentów pod wynajem w egipskich kurortach był uważany za fantastyczną inwestycję, a dziś co drugi stoi pusty. 

Jeśli chodzi o obecne perspektywy wzrostu cen nieruchomości, warto porozmawiać ze specjalistami, bo można zaleźć istne perełki, często w dopiero co odkrytych przez inwestorów rejonach. Generalnie jednak eksperci bardzo polecają dziś Portugalię, gdzie ceny, szczególne w prowincji Algarve, są podobne do hiszpańskich. W ostatnich latach pięły się tam w górę o ponad 5 proc. rocznie. 

Osoby z nieco skromniejszym portfelem mogą się też zainteresować kurortami w Bułgarii (Złote Piaski, Burgas, Warna), gdzie ceny są o jedną trzecią niższe niż w Hiszpanii i wynoszą w przeliczeniu mniej niż 3 tys. zł za mkw. Przez ostatnie trzy lata drożały o ok. 5 proc. rocznie. 

A jak wygląda dochód z najmu? Serwis statystyczny Numbeo.com podaje, że posiadacze zagranicznych nieruchomości – szczególnie tych w atrakcyjnych turystycznie miejscowościach – mogą liczyć na wysokie i stabilne czynsze, w dodatku w dłuższym niż u nas sezonie wakacyjnym. Na przykład przeciętna rentowność najmu w hiszpańskiej Maladze przekroczyła w 2016 r. 5,80 proc. brutto rocznie i był to jeden z najwyższych wskaźników w Europie. Na ponad 5-procentowy całoroczny zwrot można było liczyć także w Walencji, Porto czy Warnie. Oczywiście znacznie więcej można tam zarobić na krótkoterminowym wynajmie w szczycie sezonu. Jak wynika z naszych obliczeń opartych na danych z serwisu AirDNA, w grę wchodzą miesięczne zwroty przekraczające 1 proc. wartości nieruchomości. 

Konto w zagranicznym banku

Dla zastanawiających się nad dywersyfikacją geograficzną swych bankowych depozytów mamy dobrą wiadomość: w 2014 r. weszła w życie dyrektywa, zgodnie z którą wszyscy obywatele UE mogą swobodnie korzystać z usług bankowych na terenie całej Unii. Co ważne, za podstawowe konto żaden bank nie ma prawa pobierać od nas opłaty. Na tym nie koniec – podobnie dostępna jest dla Polaków Szwajcaria, kojarzona jako ostoja depozytowego bezpieczeństwa. Tyle że konta w tym kraju nie da się otworzyć korespondencyjnie. Trzeba się tam stawić osobiście. 

Plusem trzymania pieniędzy w ojczyźnie Wilhelma Tella jest m.in. to, że w przypadku najbliższych krewnych praktycznie nie obowiązuje tam podatek od spadków i darowizn. I tak, w żadnym ze szwajcarskich kantonów ani jednego franka daniny nie zapłaci nasz małżonek, a dzieci i wnuki spadkodawcy zapłacą ją tylko w czterech spośród 26 kantonów, ale niewielką, bo 2,5-procentową. W Polsce może to być nawet 7 proc. Temu, kto chce przekazać majątek dalszym krewnym bądź znajomym, polecamy kanton Schwyz. U nas musieliby oni oddać fiskusowi nawet 20 proc., a w Schwyz nie zapłacą nic. 

Atutem depozytów na koncie w Szwajcarii jest także to, że tych pieniędzy nie zajmie prewencyjnie (tzn. jeszcze przed rozpoznaniem sprawy) komornik. Musiałby mieć europejski nakaz zapłaty. 

Kto chciałby też skorzystać ze słynnej szwajcarskiej tajemnicy bankowej, będzie jednak zawiedziony. Od stycznia przestała obowiązywać. 

Skrytka na złoto i kosztowności

Osoby, które chcą bezpiecznie ulokować pieniądze, spoglądają często na złoto, traktowane jako aktywo w sam raz na okresy zawirowań gospodarczych. Poza tym, jeśli stopy procentowe nie będą podlegały jakimś radykalnym zmianom, należy oczekiwać, że złoto będzie z czasem tylko droższe. 

W kontekście dywersyfikacji geograficznej chodzi o przechowywanie tego kruszcu poza Polską. Od razu informujemy, że ci, którzy chcą nabyć złoto bez wiedzy polskiego prawodawcy, mają od zeszłego roku znacznie trudniejsze zadanie. Zgodnie z rozporządzeniem NBP wszystkie transakcje, bez względu na wartość, wymagają bowiem rejestracji przez sprzedającego. Ta sama praktyka stosowana jest w pozostałych krajach UE. Nabycie żółtego metalu bez wiedzy polskich czy zagranicznych organów podatkowych nadal jest oczywiście możliwe. Prosząca o zachowanie anonimowości osoba, zawodowo związana z rynkiem złota, zwraca uwagę na brak konieczności okazania dokumentu tożsamości podczas finalizacji takiej transakcji. Można więc podać fikcyjne dane. Albo skorzystać z usług firm pośredniczących, których ostatnio jest w internecie istny wysyp. Ale my nie polecamy żadnego z tych rozwiązań – w najlepszym razie „tylko” złamiemy prawo. W najgorszym – zostaniemy oszukani przez nieuczciwego pośrednika. 

Wróćmy do skrytek. Możliwości jest sporo, ale za granicą będzie drożej. W polskim banku roczny koszt wynajmu skrytki zaczyna się od 250 zł, a np. w Credit  Suisse w Szwajcarii wynosi od 200 do  4 tys. franków, zależnie od rozmiaru schowka. Jeśli ktoś nie chce banku, może swoje złoto i kosztowności przetrzymywać w prywatnych firmach depozytowych, np. na terenie Austrii, Lichtensteinu bądź, rzecz jasna, Szwajcarii. Zapewniają one pełnię anonimowości i nie są powiązane z systemem bankowym. Jakie się z tym wiążą wydatki? Na przykład jedna z firm zarejestrowanych w okolicach Lucerny, która oferuje przechowywanie złota i kosztowności w dostępnej całą dobę prywatnej skrytce, wraz z ubezpieczeniem na wypadek kradzieży lub zniszczenia i gwarancją anonimowości, życzy sobie od 500 do 5 tys. franków rocznie. Na pierwszy rzut oka drogo. Kiedy jednak uzmysłowimy sobie, że w takim miejscu możemy bezpiecznie trzymać złoto warte setki tysięcy czy nawet kilka milionów dolarów... 


Jeszcze inne możliwości

Oprócz wymienionych w artykule najprostszych pomysłów na geograficzną dywersyfikację ryzyka związanego z posiadanym majątkiem do wyboru jest jeszcze wiele innych opcji. Oto kilka z nich. 

Osoby bogate, bez zaawansowanej wiedzy z zakresu finansów, a szczególnie bez wystarczającej ilości czasu na zajmowanie się inwestycjami, mogą skorzystać z usług instytucji oferujących zarządzanie majątkiem, czyli tzw. wealth management, które przewidują także dostęp do produktów inwestycyjnych z całego świata. W przypadku szwajcarskich instytucji, takich jak Credit Suisse, UBS, Julius Baer czy uważany za jeden z najbezpieczniejszych banków na świecie Zürcher Kantonalbank, konieczne jest jednak zainwestowanie równowartości przynajmniej kilkuset tysięcy franków. W zamian możemy liczyć na kompleksowe doradztwo inwestycyjne czy pomoc prawną np. w przeprowadzeniu sukcesji zgromadzonego majątku. 

Można też, we współpracy np. z dobrym doradcą finansowym, ulokować część pieniędzy w funduszach indeksowych naśladujących po prostu wybrane zagraniczne indeksy giełdowe czy surowcowe. Tzw. bierne inwestowanie uważane jest za bardzo tanie i bezpieczne, do tego w sam raz dla ciułaczy, których nie interesuje ryzykowna spekulacyjna gra. Największe zagraniczne firmy inwestycyjne, np. Black Rock lub Franklin Templeton, mają swoje oddziały także w Polsce i za ich pośrednictwem można zainwestować w fundusz indeksowy. Są też sieci dystrybucyjne, np. w Alior Banku sprzedawane są fundusze Black Rock. Dla polskich klientów wszelkie koszty są takie same jak  dla niemieckich czy amerykańskich. 

Z kolei osoby, które wolą aktywnie zarządzać swoim kapitałem, mogą skorzystać z możliwości, jakie daje konto w zagranicznym biurze maklerskim. Takie rachunki oferują m.in. duński Saxo Bank czy szwajcarski Swissquote. Ich oferta obejmuje tysiące instrumentów, jak zagraniczne akcje, obligacje czy fundusze inwestycyjne albo ETF-y (fundusze, których jednostkami handluje się na giełdzie jak akcjami – niektóre z nich stosują różne alternatywne strategie inwestycyjne, np. funduszy hedgingowych, a są o wiele tańsze i bardziej dostępne dla mniej zamożnych inwestorów). 

Dla niektórych interesującą propozycją mogą być waluty wirtualne, jak bitcoin, bijący ostatnio rekordy popularności. Tu jednak uwaga – jego notowania potrafią skakać jak szalone, a poza tym wystarczy jedna decyzja delegalizująca lub ograniczająca płatności bitcoinem na terenie danego kraju, aby jego wartość poleciała na łeb na szyję. Wtedy znów okaże się, że jakieś państwo stało się jednym z głównych czynników ryzyka. 


Założyć konto w szwajcarskim banku

Obywatele każdego kraju należącego do strefy Schengen, w tym Polacy, mogą przez okres do 90 dni przebywać na terenie Szwajcarii  bez konieczności ubiegania się o wizę. I np. mogą się wtedy zgłosić do jednego z tamtejszych banków z prośbą o otwarcie konta. Trzeba to bowiem zrobić osobiście, choć wstępny wniosek możemy przesłać przez internet lub złożyć go w jednej z placówek szwajcarskiego banku w naszym kraju. 

Aby aktywować rachunek, potrzebować będziemy jedynie dowodu osobistego, a w niektórych wypadkach także dokumentu potwierdzającego legalność pochodzenia naszych pieniędzy. W przypadku niektórych banków, jak np. Safra Sarasin, UBS albo Zürcher Kantonalbank, należy się też liczyć z wysokimi wymaganiami depozytowymi, sięgającymi setek tysięcy lub nawet kilku milionów franków. Kto nie dysponuje takimi pieniędzmi, może skorzystać np. z usług banku PostFinance. Tutaj nie ma żadnych limitów dotyczących minimalnej wpłaty, a za prowadzenie konta zapłacimy zaledwie 5 franków miesięcznie. 

My Company Polska wydanie 7/2017 (22)

Więcej możesz przeczytać w 7/2017 (22) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie