Dług niehonorowy

Odznaka Windykacyjna do złudzenia przypomina policyjną blachę – i o to właśnie chodzi. Ma bowiem budzić strach i respekt, chociaż nie stoi za nią jakikolwiek autorytet państwa.
Odznaka Windykacyjna do złudzenia przypomina policyjną blachę – i o to właśnie chodzi. Ma bowiem budzić strach i respekt, chociaż nie stoi za nią jakikolwiek autorytet państwa. / Fot. mat. pras.
Wszystko odbywa się w szarej strefie. Wygrywa ten, kto ma mocniejsze nerwy i potrafi wykorzystać słabości lub nieuwagę przeciwnika. Odzyskiwanie długów przez windykatorów – ze względu na brak jakichkolwiek przepisów prawnych – rodzi wiele problemów, wątpliwości i patologii. Tym bardziej że każdy może stać się ofiarą.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 3/2024 (102)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Jedna z największych firm windykacyjnych w Polsce ogłasza, że jest na rynku od ponad 20 lat i w „tym czasie pomogła spłacić zadłużenie ponad trzem milionom Polaków”. Można odnieść wrażanie, że firma zajmuje się działalnością charytatywną! Dobrze jest więc wiedzieć, jak w praktyce takie firmy działają i w jaki sposób można się im przeciwstawić. Każdy – nawet jak nic nikomu nie jest winien – może bowiem niestety zostać ofiarą windykatorów. Przewodnikiem niech będzie nieśmiertelna piosenka z Kabaretu Starszych Panów „Tanie dranie” opowiadająca o dwóch dżentelmenach „kalających ręce za innych”, za tych którzy osobiście nie chcą ich sobie kalać.

My jesteśmy tanie dranie

Na naszym rynku działa ok. 100 firm windykacyjnych, ze względu na schemat działania można je podzielić na dwie grupy. Do pierwszej należą te, które skupują dla siebie konkretne wierzytelności, aby następnie je egzekwować na własny rachunek. W przypadku niektórych rodzajów długów (kredytów bankowych) wykorzystują w tym celu tzw. fundusze sekurytyzacyjne.

Sprzedaż wierzytelności w polskim prawie reguluje art. 509 Kodeksu cywilnego. Zgodnie z nim wierzyciel może bez zgody dłużnika, a także wiedzy, przenieść wierzytelność na osobę trzecią, chyba że sprzeciwiałoby się to ustawie, zastrzeżeniu umownemu albo właściwości zobowiązania. W praktyce zatem dług może sobie krążyć w dowolny sposób, a my o nim w ogóle nic nie wiemy. Według prezesa Urzędu Ochrony Danych Osobowych dopuszczalność przelewu wierzytelności nie podlegała ograniczeniom, a nabywca wierzytelności (cesjonariusz) staje się nowym administratorem danych osobowych. W sprawie tej samej zapłaty działania mogą więc podejmować różne firmy kolejno przejmujące dług. Warto przypomnieć serial „Trust” opowiadający historię amerykańskiego potentata naftowego Johna Paula Getty’ego. Jego wnuk został porwany we Włoszech w 1973 r. Rodzina nie chciała zapłacić okupu, a chłopak był więc dosłownie sprzedawany kolejnym grupom mafiozów. Za coraz wyższą cenę. Tak to niestety działa.

Druga grupa firm windykacyjnych nie skupuje żadnych wierzytelności, ale bierze po prostu bardzo aktywny udział w procesie wymuszenia zapłaty. To tutaj tkwi sedno sprawy. Egzekwowaniem długów wynikających z prawomocnych orzeczeń sądów opatrzonych dodatkowo w tzw. klauzulę wykonalności, zajmować się mogą tylko komornicy. To oni są upoważnieni przez prawo do stosowania różnych środków przymusu. Przede wszystkim mogą zajmować konta bankowe, mienie ruchome i nieruchomości dłużnika. Najważniejsze jest jednak to, że egzekwują dług, którego istnienie zostało już potwierdzone poprzez proces sądowy.

Całą listę takich dań oferuje tani drań

Niestety bardzo często firmy windykacyjne domagają się zapłaty długów, które w ogóle nie istnieją albo przynajmniej sporna jest ich wysokość. Wystawienie faktury – bez podpisu osoby upoważnionej do jej odebrania – to norma. Bardzo często nie odzwierciedla ona istniejącego realnie zobowiązania lub jego wysokości. Nie przeszkadza to jednak, żeby wierzyciel starał się je wyegzekwować. Zdarzają się także sfałszowane faktury wystawiane na podstawie danych pobranych z Centralnej Ewidencji Informacji o Działalności Gospodarczej (rejestru CEiDG). Do głównej należności doliczane są karne odsetki i wysokie dodatkowe koszty. Tak następuje rolowanie faktury. Cały proceder przypomina to, co pokazywał świetny film Krzysztofa Krauzego „Dług”. Przedstawiał on prawdziwą historię egzekwowania nieistniejące długu. Doprowadzeni do ostateczności – pozbawieni wsparcia państwa – dwaj przedsiębiorcy w końcu zabijają swojego prześladowcę.

Tu uwaga! Bardzo często dochodzone są wierzytelności, które już są przedawnione. Należy pamiętać, że jeszcze do 2018 r. maksymalny czas ich przedawnienia mógł wynosić nawet 10 lat. Teraz jest on skrócony do sześciu lat. Najwięcej długów przedawnia się już jednak po trzech latach. Tak jest w przypadku roszczeń związanych z prowadzeniem działalności gospodarczej. Trzeba wiedzieć, że bieg tego przedawnienia może być przerwany. Zgodnie z art. 123 Kodeksu cywilnego następuje to przez: „każdą czynność przed sądem lub innym organem powołanym do rozpoznawania spraw, lub egzekwowania roszczeń danego rodzaju albo przed sądem polubownym”, formalne uznanie roszczenia przez osobę, przeciwko której roszczenie przysługuje albo wszczęcie sądowych mediacji. Windykacja nie przerywa więc biegu przedawnienia. Niestety jednak w polskim prawie roszczenia majątkowe samoistnie nie wygasają. Nawet jak są przedawnione.

Zasada to obowiązuje w obrocie gospodarczym. Każdy przedsiębiorca musi więc pamiętać o treści art. 117 par. 2 Kodeksu cywilnego, który nakazuje podniesienie zarzutu przedawnienia. I tu pojawia się kolejny problem. Taki zarzut składa się w konkretnym postępowaniu sądowym, a firmy windykacyjne zupełnie tego nie respektują, dochodząc nadal zapłaty na podstawie przedawnionych wierzytelności. Nieistniejący dług jest zatem egzekwowany do końca świata i jeden dzień dłużej. Przecież zawsze może się tak zdarzyć, że zastraszony natarczywą windykacją przedsiębiorca „dla świętego spokoju” w końcu zapłaci. I o to właśnie chodzi.

Wymuszanie przez tortury

Najpierw więc padamy ofiarą tzw. miękkiej windykacji. To wysyłanie wezwania do zapłaty, a potem przymuszanie do dokonania przelewu pieniędzy różnymi środkami. To przede wszystkim kolejne nękające listy, e-maile, SMS-y i niekończące się telefony. Zdarza się, że są wykonywane nawet po kilkanaście razu dziennie. W gruncie rzeczy to powrót do wypróbowanych metod działania Służby Bezpieczeństwa. Do zdecydowanie najczęściej stosowanych przez SB sposobów należały bowiem dwa rodzaje operacji – „list” i „telefon”. Polegały one na nękaniu figuranta (czyli w bezpieczniackim żargonie osoby rozpracowywanej) za pomocą telefonów czy listów od „osób życzliwych” lub odwrotnie zawierających ostrzeżenia, pogróżki i insynuacje pod adresem danej osoby oraz członków jej rodziny. Dziś jednak za firmami windykacyjnymi stoją wielkie call center, w których ich pracownicy każdego dnia zajmują się „niskokosztową monetyzacją” wierzytelności. Odbywa się to z łamaniem zasad i procedur prawnych. Najczęściej przez zastraszenie i manipulację.

Potem czas na osobisty kontakt, a więc tzw. windykację terenową. Podczas niej dochodzi do spotkania dłużnika z windykatorem, który informuje o zadłużeniu, ustala, w jaki sposób zobowiązanie powinno zostać spełnione i straszy. Kto jest windykatorem terenowym? „Jest to osoba, która działa na zlecenie wierzyciela w celu odzyskania długu od dłużnika. Zazwyczaj pracuje w firmie windykacyjnej, a więc obowiązuje go ścisła etyka zawodowa. Istnieje wiele krzywdzących mitów dotyczących windykacji terenowej, jednak nie mają one nic wspólnego z prawdą”. Tak zapewniają firmy zajmujące się tym procederem. Tymczasem zazwyczaj windykator terenowy najczęściej robi to, czego teoretycznie nie bardzo mu wolno, ale co jest skuteczne, bo najbardziej irytuje dłużnika. Nachodzi go, jest natarczywy, usiłuje wejść do siedziby dłużnika bez jego pozwolenia, stara się zająć składniki jego majątku, stosuje szantaż i pogróżki, przekazuje osobom trzecim informacje o jego stanie zadłużenia. Firmy windykacyjne stosują także tzw. wywiad środowiskowy zatrudniając w tym celu prywatnych detektywów. Tutaj przynajmniej podstawą prawną jest ustawa z 6 lipca 2001 r. o usługach detektywistycznych.

Usypianie ekstraproszkiem

Windykatorzy mają do dyspozycji całą gamę nowoczesnych i stale zmieniających się środków rażenia. Oto pojawiły się na rynku boty głosowe. To Hellobot – voicebot dla windykacji miękkiej. Tak przekonująco zachwala je sprzedawca: „Użycie maszyn w kontakcie z wierzycielami w celu przypominania im o zaległościach i analizy rezultatów to najlepszy pomysł na optymalizację i usprawnienie tego procesu. Dzięki Hellobotowi możemy wesprzeć Twoje działania w windykacji długów, oferując polubowną obsługę windykacji oraz system przypominania o przeterminowanych zobowiązaniach. Udowodniono, że boty głosowe jako windykatorzy uzyskują spektakularne rezultaty unikając przy tym błędów mogących nadszarpnąć zaufanie w relacjach biznesowych”.

W zeszłym roku Rada Ministrów przyjęła całkiem sensowny kompleksowy projekt „ustawy o działalności windykacyjnej i zawodzie windykatora”. Niestety nie stał się on obowiązującym prawem, a więc cała branża działa nadal w czarnej legislacyjnej dziurze. Art 35 tej ustawy zawierał cały katalog zakazanych praktyk. W tym zakazywał „kontaktu telefonicznego z osobą zobowiązaną lub wysyłanie wiadomości tekstowych realizowanych przy użyciu automatycznego urządzenia”. Zabraniał także wydzwaniania w dniach ustawowo wolnych od pracy oraz w pozostałych dniach tygodnia w godzinach od 19.00 do 9.00. Wprowadzał limit trzech połączeń telefonicznych lub SMS-ów w tygodniu. A także nakazywał nagrywanie wszystkich rozmów za zgodą zobowiązanego, a w sytuacji, gdy on jej nie udzielił rozmowa nie mogła być kontynuowana.

Ustawy jednak nie ma, a więc windykatorzy mają nadal praktycznie nieograniczone możliwości działania. Ważny jest w tej pracy efekt psychologiczny, zastraszenie dłużnika oraz tworzenie przeświadczenia, że są urzędnikami działającymi z należytym umocowaniem prawnym. Ustawa o windykatorach miała zakazywać „podszywania się pod komorników sądowych, innych funkcjonariuszy publicznych albo adwokatów lub radców prawnych i sugerowanie działania w ich imieniu lub we współpracy z nimi”. Zabraniała również „używania dokumentów, które zawierają nazwy, tytuły, elementy graficzne, sformułowania, treści oraz informacje, które mogą sugerować, iż dokumenty te stanowią korespondencję urzędową lub sądową”.

Ustawy nie ma, a tworzeniu określonego przeświadczenia ma służyć dostępna w internetowym sklepie piękna metalowa „Odznaka Windykacja z wygrawerowanym numerem”. Jej cena to jedyne 192 zł z VAT. Do złudzenia przypomina policyjną blachę – i o to właśnie chodzi. Ma bowiem budzić strach i respekt, chociaż nie stoi za nią jakikolwiek autorytet państwa. Podobna funkcję ma pełnić tzw. pieczęć prewencyjna umieszczana na wezwaniach do zapłaty. Tak zachwala ją pomysłodawca: „Pieczęć prewencyjna wspomaga dyscyplinowanie kontrahentów do terminowego regulowania zobowiązań. Jej jaskrawoczerwona barwa zwraca uwagę odbiorcy i przypominając mu o płatności, wpływa na szybsze regulowanie zobowiązań. Tym samym używanie pieczęci przyczynia się do ograniczenia liczby przeterminowanych faktur i w następstwie do poprawy płynności finansowej przedsiębiorstwa”. Ba! jest ona oferowana w różnych wersjach językowych.

Obrzydzanie cynaderką

Kolejnym sposobem wywierania presji psychicznej na dłużnika jest groźba (uwidoczniona na wezwaniach do zapłaty za pomocą użycia stosownego logotypu), a następnie faktyczne wpisanie go do Krajowego Rejestru Długów, rejestru Biura Informacji Kredytowej oraz Biura Informacji Gospodarczej. Odbywa się to w różnych podstawach prawnych, ale jest dość proste do przeprowadzenia nawet, gdy zobowiązanie jest iluzoryczne.

Bardzo podobna sytuacja występuje w przypadku niezwykle dziwnego tworu jakim jest wirtualny e-sąd z siedzibą w Lublinie. Wystarczy zarejestrować się na stronie internetowej – wszystko odbywa się online – i można z łatwością za grosze uzyskać tam nakaz zapłaty. Wtedy podmiot, która uważa, że jest wierzycielem albo reprezentująca go firma windykacyjna składa powództwo. Co istotne, nie załącza się do wniosku żadnych dowodów, ale się je ogólnie opisuje. Fizycznie zatem żadnych dokumentów ani nawet ich skanów do tego sądu się nie przysyła. Na podstawie takich jednostronnych deklaracji sąd na niejawnym posiedzeniu rozstrzyga sprawę i automatycznie wydaje nakaz zapłaty. To narzędzie, z którego windykatorzy bardzo często korzystają. Jest łatwe, szybkie, tanie i umożliwia uwiarygodnienie każdego, nawet najbardziej absurdalnego, zobowiązania. Także przeterminowanego, bo przecież dopóki dłużnik nie zgłosi zarzutu przedawnienia to pieniędzy można się domagać. Jeden z bohaterów serialu „Rodzina Soprano” zwykł powtarzać: „Kiedy chcecie wycisnąć z gościa kasę, nie wyciskajcie z niego wszystkiego naraz. Róbcie to powoli. Wtedy będziecie mogli przycisnąć go znowu za tydzień, za dwa tygodnie…”.

Zdarzają się także przypadki, że windykator podaje specjalnie błędny adres dłużnika, najlepiej taki, pod którym pozwany nie mieszka albo nie prowadzi działalności. A dla e-sądu liczy się, że listonosz napisał adnotację, że nie zastał adresata. To w zupełności wystarczy, żeby uznać prawidłowe doręczenie. Dopiero później komornik sądowy ustala właściwy adres i zaczyna się egzekucja należności zaskoczonej ofiary. E-sąd w Lublinie wydaje bowiem „papierowy” nakaz zapłaty. W terminie dwóch tygodni zobowiązany może wnieść niepodlegający opłacie sprzeciw kierowany do Sądu Rejonowego Lublin–Zachód w Lublinie VI Wydział Cywilny. W takim odwołaniu nie trzeba na szczęście udowadniać, że „nie jest się wielbłądem” i wystarczy wyrazić jedynie brak zgody na zapłatę uwidocznionej w nakazie kwoty. Postępowanie wówczas jest w całości umarzane. Cała procedura polega zatem na tym, aby „upolować dłużnika”, który przez roztargnienie lub niewiedzę żadnego sprzeciwu nie złoży. Rocznie wpływa do tego dziwnego lubelskiego sądu ok. 2,5 mln spraw dotyczących osób fizycznych i przedsiębiorców. Odwołania wnosi zaledwie kilkanaście procent.

I za świństwo większej skali budżet panu nie nawali

Za ile można sprzedać swoją wierzytelność? To oczywiście zależy od bardzo wielu czynników, przede wszystkim od szacowanego prawdopodobieństwa wyegzekwowania pieniędzy. Z reguły jednak wartość takiej transakcji wynosi od 90 do 50 proc. wartości faktury. A jak to wygląda przy zleceniu windykacji bez sprzedaży długu? Zazwyczaj płaci się prowizję już po wyegzekwowaniu należności. Z reguły wynosi ona od 6-10 proc. zleconej do windykacji kwoty. Tym samym im jest ona wyższa, tym większa jest i ta prowizja. A to skłania do nieuzasadnionego podbijania wysokości należności.

Dodatkowo zgodnie z ustawą o terminach zapłaty w transakcjach handlowych wierzyciele mają prawo do egzekwowania od dłużników zryczałtowanej rekompensaty za windykację. Z art. 10 tej ustawy wynika, że można dodatkowo obciążyć dłużnika takimi kosztami dochodzenia należności. W przypadku długu do 5 tys. zł rekompensata stanowi równowartość 40 euro, jeśli wynosi on pomiędzy 5 tys. a 50 tys. zł, to kwota wzrasta do 70 euro. Przy wartość długu powyżej 50 tys. zł rekompensata stanowi równowartość 100 euro. Przepis art. 10 ust. 2 ustawy stanowi, że zwrotowi podlegają także koszty poniesione na uzyskanie długu, ale w „uzasadnionej wysokości”. Oznacza to, że prawo wyklucza zupełną dowolność wierzyciela. Sąd Okręgowy w Gdańsku w swoim wyroku z 2016 r. zakwestionował np. stawkę 30 zł za wysłanie SMS-a oraz opłatę wysokości 300 zł za wizytę u dłużnika.

Uczynienie dziurki w moście

Walka z nieuczciwą windykacją nie jest łatwa. Należy jednak pamiętać, że w kodeksie karnym od niedawna pojawiła się art. 190a stanowiący, że: „Kto przez uporczywe nękanie innej osoby lub osoby dla niej najbliższej wzbudza u niej uzasadnione okolicznościami poczucie zagrożenia, poniżenia lub udręczenia lub istotnie narusza jej prywatność, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8”. Ściganie tego przestępstwa następuje na wniosek pokrzywdzonego skierowany na policję – może to zrobić nękany pracownik przedsiębiorstwa. Miał się także pojawić w kodeksie karnym kwalifikowany typ tego przestępstwa – działanie sprawcy w celu wymuszenia zwrotu wierzytelności, miało być zagrożone surowszą odpowiedzialnością od 6 miesięcy do 8 lat więzienia. Niestety tak się nie stało, ale nie jest to przeszkodą do korzystania z tego przepisu. Przy jego stosowaniu pokrzywdzony powinien wskazać konkretną osobę, która dopuszcza się wobec niego nagannych działań. Winy nie można bowiem przypisać firmie stosującej takie metody.

Skorzystać można także z art. 107 Kodeksu wykroczeń stanowiącego: „Kto w celu dokuczenia innej osobie złośliwie wprowadza ją w błąd lub w inny sposób złośliwie niepokoi, podlega karze ograniczenia wolności, grzywny albo karze nagany”. W stosunku do działań skierowanych wobec konsumentów sprawą zainteresował się także UOKiK. Uporczywe kontakty telefoniczne, e-maile, listy, SMS-y, wizyty w domach i miejscu pracy, zastraszanie dłużników – takie działania skłoniły prezesa Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów do postawienia zarzutów naruszenia zbiorowych interesów konsumentów spółce Profi Credit Polska.

Można także podjąć próbę wykorzystywania przepisów Kodeksu cywilnego dotyczących ochrony dóbr osobistych, które także – na podstawie art. 43 – przysługują osobom prawnym. Wówczas bowiem „W razie naruszenia dobra osobistego sąd może przyznać temu, czyje dobro osobiste zostało naruszone, odpowiednią sumę tytułem zadośćuczynienia pieniężnego za doznaną krzywdę albo zasądzić odpowiednią sumę pieniężną na wskazany przez niego cel społeczny, niezależnie od innych środków potrzebnych do usunięcia skutków naruszenia”. Wobec firm zrzeszonych w Związku Przedsiębiorstw Finansowych skargę można również złożyć do Rzecznika Etyki ZPF. Są one bowiem związane Zasadami Dobrych Praktyk. Jego par. 65 stanowi, że przedsiębiorstwo zarządzające wierzytelnościami w trakcie pierwszego kontaktu listownego, e-mailowego lub telefonicznego z osobą zadłużoną informuje ją o możliwości i sposobie wniesienia reklamacji.

My Company Polska wydanie 3/2024 (102)

Więcej możesz przeczytać w 3/2024 (102) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ