Wiemy, jak pokonać suszę
Walka z suszą / Fot. ShutterstockTo historia o zdeterminowanym geniuszu, zręcznym inwestorze i małej polskiej firmie, która z Miechowa pod Krakowem trafia na agendę Światowej Organizacji Żywności (FAO - działającej w ramach ONZ). Hydrożele Artagro są unikatem na skalę globu – jako jedyne w swojej dziedzinie pozostają neutralne dla środowiska. Działają w prosty sposób: granulat, pył lub galaretka zaaplikowana do gleby gromadzi hektolitry wody, z których rośliny korzystają, gdy tygodniami nie pada deszcz lub nie ma możliwości ich podlania. Poza zastosowaniami w rolnictwie uratowały już m.in. jedno z najstarszych drzew w Polsce – Dąb Jagiellonów, a także aleję Kasztanowców na warszawskim Wilanowie. A to zaledwie mały wycinek ich możliwości. Czasem wynalazek to jednak nie wszystko. W biznesie znamy wiele przypadków, gdy genialny pomysł lub technologiczny patent nie stały się komercyjnym sukcesem. Przez wiele lat tak też było w przypadku hydrożeli Artagro.
Rozwinąć żagle
Ich koncepcja powstaje w 1997 r. z inicjatywy Edwarda Kulikowskiego, który rozpoczyna wtedy badania nad technologią produkcji superabsorbentów i polimerów do zastosowań przyrodniczych. Koncepcję rozwija przez ponad 15 lat. W tym czasie skuteczność jego produktów potwierdzają naukowcy m.in. z Politechniki Krakowskiej, Uniwersytetu Jagiellońskiego i Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie.
Dopiero w 2012 r. powstaje spółka Artagro. Kulikowski oddaje wynalazek w ręce ludzi biznesu, by doprowadzili do sprzedaży jego produktu. Kolejne cztery lata zajmuje uruchomienie zakładu produkcyjnego w Miechowie. Jednak firmie nie udaje się przebić do szerszej świadomości. AgroNanoGel w wersji z tamtego okresu ma też pewne ograniczenia: technologia jest dobra, ale mało skalowalna. Sprawdza się w przydomowym ogródku i na niewielkich obszarach, ale nie ma mowy o szerszym zastosowaniu np. do upraw rolnych. Artagro potrzebuje wsparcia. Kogoś, kto dzięki rozumieniu rynku i odpowiednim przekształceniom wynalazku pozwoli firmie rozwinąć żagle i wypłynąć na międzynarodowe wody. Tym człowiekiem okazuje się Marek Ciborowski.
Wspomnienia z fabryki Trabanta
Marek Ciborowski, rocznik 1967, przychodzi na świat w Białymstoku. Jego rodzice pracują w urzędach i nic nie zapowiada nietypowej przyszłości syna. Choć otoczenie nie sprzyja przedsiębiorczości, Ciborowski szybko chwyta zasady wolnego rynku, na pięć lat przed jego wprowadzeniem w ojczyźnie. Jako 18-latek zapisuje się do programu wymiany młodzieżowej w ramach współpracy szkół w zaprzyjaźnionych krajach bloku wschodniego. Wyrusza do NRD razem z grupą kolegów z klasy. Ich wyjazd podzielony jest na dwie części: dwa tygodnie wypoczynku i pracę w fabryce Trabanta przez kolejną połowę miesiąca. - Składaliśmy elementy konstrukcji auta: sprzęgło trzeba było dopasować do pedału hamulca. To były pierwsze zarobione przeze mnie pieniądze i zarazem pierwsze zainwestowane. Kupiłem za nie elektronikę m.in. drukarki, które potem sprzedałem u nas w kraju – wspomina Marek Ciborowski.
Taki „prywatny import” gwarantuje wtedy spore zyski. A kto raz zasmakuje uczucia zwielokrotnionego pieniądza, zazwyczaj szuka kolejnych okazji. Wiele lat później to właśnie dzięki takim poszukiwaniom...
Artykuł dostępny tylko dla prenumeratorów
Masz już prenumeratę? Zaloguj się
Kup prenumeratę cyfrową, aby mieć dostęp
do wszystkich tekstów MyCompanyPolska.pl
Co otrzymasz w ramach prenumeraty cyfrowej?
- Nielimitowany dostęp do wszystkich treści serwisu MyCompanyPolska.pl
- Dostęp do treści miesięcznika My Company Polska
- Dostęp do cyfrowych wydań miesięcznika w aplikacji mobilnej (iOs, Android)
- Dostęp do archiwalnych treści My Company Polska
Więcej możesz przeczytać w 9/2024 (108) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.