Ekoplastik z paszczy mikroba

Michał Cyrankiewicz
Michał Cyrankiewicz / Fot. materiały prasowe
SeaSoil rozbił bank nagród dla startupów. Firma Michała Cyrankiewicza stworzyła alternatywę dla twardego plastiku. W cenie zbliżonej do opakowań ze sztucznych tworzyw proponuje w pełni biodegradowalny materiał, który ulegnie rozkładowi po wyrzuceniu go do kosza.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 8/2024 (107)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Były już torby ze skrobi manioku, „styropian” z grzybni, butelki z wodorostów. Pomysłów na zastąpienie plastikowych przedmiotów jednorazowego użytku jest sporo. Głównym problemem jest jednak końcowa cena takiego produktu – zazwyczaj kilkakrotnie, a nawet kilkadziesiąt razy wyższa od artykułu ze sztucznego materiału. Znacząca zmiana dla planety może zajść tylko wtedy, kiedy każdy z nas będzie mógł pozwolić sobie na zakup biodegradowalnej alternatywy. Przy takim scenariuszu korporacje będą mogły całkowicie zrezygnować z opakowań szkodliwych dla środowiska i zakończyć ich masową produkcję.

Dużo gorsze niż symboliczna reklamówka są przedmioty z twardego plastiku, których degradacja trwa nawet 1000 lat. Niemal każdy z nas ich używa: od pojemników na żywność przez miski aż po meble ogrodowe. Siedem dekad od wynalezienia polipropylenu (1953 r.) czyli bardziej trwałego plastiku, polski startup SeaSoil przełamuje jednak impas i proponuje realną alternatywę dla zatruwającej środowisko substancji. I jako pierwszy na świecie jest w stanie zastąpić plastik tanio.

Polski american dream

Gdyby ta historia wydarzyła się za oceanem, spokojnie mogłaby posłużyć za przykład American Dream. Na szczęście dla nas Michał Cyrankiewicz, rocznik 1994, wychował się w Lublinie. To tutaj spędza dzieciństwo, jak sam określa, „w zwykłej rodzinie”. Jego mama jest księgową, tata urzędnikiem. Choć w bliskim otoczeniu brakuje mu wzoru przedsiębiorcy, można powiedzieć, że w genach odziedziczył smykałkę do biznesu. Już w wieku 14 lat zarabia jako korepetytor. Uczy matematyki, angielskiego, a nawet gry na gitarze. - Nauczyłem się podstawowych chwytów, a potem udzielałem lekcji początkującym. Dzięki temu mogłem opłacić swoje nauki gry na instrumencie i realizować pasję – wspomina Michał Cyrankiewicz.

Jako nastolatek chce zostać nauczycielem. Jego życie, na szczęście dla planety, idzie jednak inną ścieżką. W młodości mama zaraża go ekscentrycznym hobby, jakim jest kultura Chin. Razem oglądają filmy dokumentalne na temat Państwa Środka. Ten odległy świat ze swoim folklorem, zakrzywionymi rantami dachów i cywilizacją sięgającą dawnych cesarzy z jakiegoś powodu działa na jego wyobraźnię. Michał łapie bakcyla i zaczyna śledzić sytuację polityczno-społeczną tego kraju. W końcu idzie za ciosem i rozpoczyna naukę chińskiego w domowych warunkach. Próbuje zrozumieć kraj, który pod niektórymi względami biznesowo przegania USA. Zaczyna rozumieć, że Azja jest istotna dla rozwoju europejskich przedsiębiorstw. Z jego umiejętnością do realizowania założonych celów i niezbyt przyszłościowym zapleczem finansowym zdaje sobie sprawę, że jeśli zostanie w Polsce prawdopodobnie czeka go praca w czyjejś firmie, gdzie nie będzie miał warunków do realizacji pasji związanej z kulturą Wschodu. - Jeszcze przed studiami kiełkowała we mnie myśl, że wolałbym sam być sobie szefem. Stąd naturalny wybór ścieżki dla przedsiębiorcy. Stwierdziłem, że najlepiej będzie założyć własną firmę – opowiada CEO SeaSoil.

Szuka kierunku związanego z zainteresowaniami i znajduje obiecująco brzmiący „Międzynarodowy biznes w Azji” w Kopenhaskiej Szkole Biznesu. Dostaje się na uczelnię i wyrusza w nieznane.

Ulico, witaj!

Jeszcze w okresie licealnym dorabiał na kuchni w lubelskim McDonald’sie, ale oszczędności po przeliczeniu na duńską koronę wystarczają mu maksymalnie na trzy miesiące. Dlatego pierwszym wyzwaniem po przyjeździe okazuje się zorganizowanie noclegu. Właściciel lokalu, w którym miał się zatrzymać nie odpowiada na telefony. Samo miejsce wygląda niepewnie. - Z jednej strony mocno się przestraszyłem, z drugiej pomyślałem „No dobra, ulico witaj!”. Nie załamałem się, tylko od razu przeszedłem do rozwiązania problemu. Na szczęście wszystko okazało się zwykłym nieporozumieniem, a pokój na mnie czekał.

Jedzie zupełnie w ciemno – wie, że jeśli nie znajdzie pracy – nie utrzyma się na studiach. Prawo w Danii zezwala pracodawcom wypłatę niższych stawek godzinowych studentom. Niektóre firmy proponują jednak równość płac. Jedną z nich są restauracje KFC. W związku z tym cieszą się dużą popularnością wśród żaków, więc trudno dostać w nich pracę. I tu uśmiecha się do Michała szczęście. Na rozmowie kwalifikacyjnej okazuje się, że fastfood, do którego jest rekrutowany, prowadzą Chińczycy. Michał po chińsku potrafi wtedy powiedzieć kilka podstawowych zwrotów – ale to robi wrażenie. Dostaje pracę na kuchni, gdzie - jak się okazuje – jest jedynym Europejczykiem. Reszta pracowników także pochodzi z Państwa Środka. To nie tylko pomaga mu w nauce chińskiego, ale wzbudza czułość wśród kolegów i koleżanek z pracy. Zaskoczeni jego pasją do ich ojczyzny wspierają go w jej realizacji. Pracodawcy pozwalają mu na długie, dwumiesięczne urlopy, które spędza w Chinach. W ramach wymiany studenckiej przeprowadza się do Pekinu, gdzie pracuje jako nauczyciel angielskiego. Zostaje tam także po studiach.

- Dzięki temu, że płynnie mówiłem w języku chińskim, mogłem dogłębnie poznać kulturę tego wspaniałego kraju. Moimi uczniami bywały postaci z kręgów elity ekonomiczno-społecznej. Gospodarka jest tam też dużo mocniej powiązana z polityką, więc zyskiwałem ciekawą perspektywę. Byłem często jedynym białym człowiekiem z dostępem do takich informacji – podsumowuje Michał Cyrankiewicz.

Spotkania biznesowe i towarzyskie odbywają się najczęściej podczas posiłków na mieście. Mieszkańcy chińskich metropolii nie gotują w domach ze względu na szeroką dostępność tanich posiłków. Podczas jednego z takich wyjść do knajp Cyrankiewicz poznaje Dongmei, która okazuje się kobietą jego życia, a niedługo potem żoną.

Jak stworzyć twardy plastik

Po dwóch szczęśliwych latach w stolicy Chin decydują o powrocie do Polski. Michał zaczyna pracę w wydziale finansów PwC. Potem, dzięki udziale w programie ARLK fundacji Lesława Pagi, zdobywa zatrudnienie w amerykańskim funduszu inwestycyjnym. Choć wynosi z tego umiejętność operowania liczbami i świetną orientację w finansach, przy okazji doznaje tzw. syndromu korporacji. - Pewnego dnia, gdy czytałem raporty o rynku worków na śmieci, poczułem, że to po prostu nie jest to. Przypomniało mi się, jak przed studiami w wieku 18 lat zająłem się domowym piwowarstwem. Tworzyłem piwo na bazie chmieli, słodów, drożdży – swój pierwszy trunek uwarzyłem właśnie wtedy. Jako nastolatek marzyłem o stworzeniu własnego browaru. Wróciła więc myśl o założeniu firmy. Zawsze chciałem pracować na własny rachunek, zamiast siedzieć w czyimś biurze przez osiem godzin – wspomina Michał.

Zatrudnia się w startupie technologicznym związanym z oprogramowaniem dla kamer termowizyjnych. Pełni w nim funkcję dyrektora operacyjnego i projekt menedżera. Zdobywa ostatnie szlify przed uruchomieniem własnego biznesu. W decyzji o starcie działalności nieoczekiwanie wspiera go pandemia. Ląduje na zdalnym razem z żoną, więc w końcu ma czas na wdrożenie kiełkującego od dawna pomysłu. Polega on na sprzedaży kosmetyków opartych na chińskim ziołolecznictwie. Startują w 2021 r. Wszystko ma być w duchu eko, więc para inwestuje w opakowania z certyfikatem biodegradowalności. Pochodzą z m.in. kukurydzy. - Po dogłębnej analizie stwierdziliśmy, że zostaliśmy „zgreenwashingowani”. Realnie tylko kilka biokompostowni na świecie jest w stanie takie opakowanie skompostować, bo do rozkładu potrzebna jest temperatura ok. 60-70 stopni, a rodzime kompostownie skupiają się na przetwarzaniu odpadów w temperaturze 30-40 stopni. Przyjmują proste odpady typu warzywa, owoce, liście, gdzie proces biodegradacji jest znany, szybki i niewymagający specjalnych warunków. Dodatkowo zamówione przez nas opakowania tworzono z żywności. Następnie jej transport oraz przetwórstwo w bioplastik zostawia spory ślad węglowy – wyjaśnia CEO SeaSoil.

Michał Cyrankiewicz wpada na pomysł zgodny z jego dotychczasowymi życiowymi wyborami. Skoro nie może dostać prawdziwej alternatywy dla plastiku – dlaczego miałby jej nie stworzyć? O radę pyta stryja, który jest chemikiem polimerowym. Jacek Cyrankiewicz wraz z bratankiem docierają do ciekawych odkryć, ale do sukcesu potrzebują jeszcze biotechnologów: Justyny Sulej i Elwiry Komoń-Janczary. Cała czwórka to obecni CoFounderzy SeaSoil. Początkowo celem jest stworzenie opakowań do prowadzonej równolegle działalności firmy kosmetycznej, ale ta w lutym 2022 r. zostaje zamknięta. Powód? Obiecujące postępy w SeaSoil! Po początkowej serii porażek pojawia się bowiem mikrosukces. Podążają za nim, by pewnego dnia dokonać jednej z ważniejszych obserwacji w swoim życiu. Zauważają, że zgodnie z ich staraniami, pewne mikroorganizmy są w stanie przetworzyć grupę substancji we w pełni biodegradowalny materiał zastępujący twardy plastik. Na czym to dokładnie polega?

- Mamy takiego mikroba, który wcina bioodpady. Nie możemy zdradzić do końca co to za mikroorganizmy. Zamiast karmić je cukrem, glukozą czy innymi czystymi surowcami, my dawaliśmy im syfy, brudy, nie mogę mówić co dokładnie, ale śmierdzące, lepiące, paskudne substancje – z zaangażowaniem wylicza Michał.

Polski jednorożec?

W pierwszej fazie produkcji mikrob ulega namnożeniu. W drugiej zaczyna produkować nowe cząsteczki – materiał, który po przetworzeniu stanowi alternatywę dla plastiku od SeaSoil. Co to oznacza? Że taki „plastik” jest naturalny, dosłownie „produkowany przez naturę”. Można stworzyć z niego słoiczek na krem, który - po zużyciu kosmetyku - będzie neutralny dla środowiska.

- Kiedy stoi na półce w łazience, nic się z nim nie stanie. Jeśli jednak wyrzucisz go do kosza z oznaczeniem „bio”, zacznie być zjadany. A jeśli zakopiesz w ziemi, zostawi po sobie kompost – chwali Cyrankiewicz, choć zastrzega, że w przypadku ostatniego rozwiązania trwają jeszcze badania potwierdzające dokładny czas rozkładu. Linia pilotażowa jest w stanie zagwarantować 100 kg materiału dziennie, który później można przetworzyć.

Rozwiązanie SeaSoil jest wyjątkowe z dwóch powodów. Pierwszy, to właśnie możliwość tworzenia z biomateriału alternatywy dla twardego plastiku. Drugim, nie mniej ważnym, jest końcowa cena produktu. Jeśli założymy, że producent przeznacza na plastikowe opakowanie kosmetyku 30 eurocentów, to SeaSoil jest w stanie wyprodukować je jedynie w cenie o 25 proc. drożej – za 40 eurocentów (mowa o zestawie słoiczka z nakrętką). To prawdziwa rewolucja, bo takie biodegradowalne rozwiązania do tej pory były znacznie droższe od plastiku. Widzimy to nawet w sklepach, w których już dostępne są choćby biodegradowalne woreczki do żywności. Problem w tym, że kosztują nawet kilkadziesiąt razy więcej niż ich plastikowy odpowiednik.

- Wszystko zależy od skali biznesu, bo nasze rozwiązanie może być nawet jeszcze tańsze, choćby tak tanie jak plastik. Obecnie jest od dwóch do czterech razy tańsze od „bio” konkurencji, co i tak jest już znacznym skokiem na przód. Na rynku nie ma też aż tak zielonych biotworzyw. Jeśli weszłoby w to kilku gigantów lub kilkadziesiąt/kilkaset mniejszych firm, moglibyśmy stać się unicornem – cieszy się Michał Cyrankiewicz.

Najwyraźniej w ten scenariusz wierzą liczni oceniający biznes eksperci. Wśród nagród dla SeaSoil warto wyróżnić pierwsze miejsce w międzynarodowym konkursie Infoshare Startup Contest. Po drodze zbiera kilka grantów publicznych, a także finansowanie od funduszu Bitspiration Booster z Krakowa. Teraz chce inwestować w linię produkcyjną i dalsze skalowanie biznesu. Firma ma już wielu klientów w branży kosmetycznej, głównie zagranicznych, którzy oczekują na zwiększenie skali i wdrożenie rozwiązania dla swoich marek.

My Company Polska wydanie 8/2024 (107)

Więcej możesz przeczytać w 8/2024 (107) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie