Sztuka cenniejsza niż złoto

Wilhelm Sasnal. Fot. Reporter/East News
Wilhelm Sasnal. Fot. Reporter/East News 82
Ta maksyma aktualna jest też dziś. Dosłownie, bo inwestowanie w sztukę jest obecnie bardziej opłacalne niż lokowanie kapitału w szlachetnym kruszcu. Uchodzi jednak za dziedzinę zarezerwowaną wyłącznie dla znawców. Uchylmy więc rąbka tajemnicy. Jak kupować obrazy czy rzeźby, by zwiększyć swoje szanse na porządny zysk?
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 1/2016 (4)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

jeśli inwestować w sztukę, to najlepiej w czasach, gdy sytuacja ekonomiczna wydaje się niestabilna, przyszłość niepewna, a standardowe sposoby inwestowania nie przynoszą spodziewanych zwrotów. Pod tym względem sztuka traktowana jest trochę jak złoto. Poza tym po turbulencjach związanych z kryzysem finansowym w 2008 r. inwestorzy poszukują alternatywy, najlepiej sprawdzonej. Chodzi nie tylko o dywersyfikację ryzyka portfeli inwestycyjnych, lecz także o wbudowanie w nie aktywów uznawanych za tzw. bezpieczną przystań dla pieniędzy. Sztuka zaś na przestrzeni lat udowodniła, że stanowi jeden z najbezpieczniejszych sposobów lokowania kapitału. Jej rynek okazał się też stosunkowo niezależny od zawirowań finansowych, szczególnie na rynkach akcji.

Kłopoty z funduszami

W sztukę można inwestować indywidualnie albo nabywając jednostki uczestnictwa w wyspecjalizowanych funduszach. To ostatnie rozwiązanie jest bardzo popularne w USA, Europie Zachodniej i Chinach. Według raportu „Art & Finance”, przygotowanego przez Deloitte Luxembourg oraz firmę ArtTactic, w 2014 r. na świecie działały 72 fundusze sztuki, z czego w Chinach aż 55. Najsłynniejszy to Fine Art Fund z siedzibą w Londynie, ale uznaniem cieszą się też The Collectors Fund (Kansas City, USA), Artemundi (Londyn) czy Tiroche DeLeon Collection (Gibraltar).

Fundusze zatrudniają ekspertów i na podstawie ich opinii tworzą kolekcje, kupując dzieła, co do których zachodzi wysokie prawdopodobieństwo, że będą zyskiwać na wartości. Inwestują też w akcje spółek z rynku sztuki, np. domów aukcyjnych. Większość zachodnich funduszy wypracowuje obecnie dla swych klientów bardzo przyzwoitą średnią stopę zwrotu w granicach 9 proc. rocznie.

Niestety, doświadczenia z polskiego rynku nie napawają optymizmem. Skarbiec TFI Fundusz Sztuki nie odniósł sukcesu, podobnie jak Abbey Art Fund, który dodatkowo oskarżany był o próby „pompowania” cen prac artystów, których miał w swej kolekcji. Takie praktyki stanowią generalnie dużą pokusę dla rodzimych firm zajmujących się jednocześnie promocją dzieł sztuki i handlem nimi. Tyle że rynek szybko weryfikuje sztuczne ceny, bo wartość dzieła jest wypadkową wielu czynników (o czym dalej). Obecnie działa u nas kolejny fundusz sztuki – Art Investment utworzony w 2012 r. przez Wealth Solutions. Być może przełamie złą passę.

Zatem, choć tzw. art banking ma w świecie ugruntowaną pozycję, w Polsce wciąż stawia pierwsze kroki. Rozkręca się jednak, bo nasz rynek uchodzi za bardzo perspektywiczny. Eksperci ze słynnego domu aukcyjnego Sotheby’s wyrazili opinię, że prace polskich artystów są poważnie niedoszacowane w porównaniu do średniej europejskiej i ich ceny będą rosnąć. Również coraz więcej Polaków zaczyna postrzegać sztukę jako lokatę kapitału. Poza tym odpowiednia kolekcja kształtuje wizerunek, wzmacniając prestiż i wiarygodność właściciela, więc coraz częściej sztukę nabywają także firmy. Wciąż jednak dominują inwestorzy prywatni, kupujący na aukcjach lub w galeriach, bezpośrednio, bez udziału banków czy funduszy.

Barierą dla wielu, którzy chcieliby się zaangażować w rynek sztuki, jest jednak przekonanie o jego hermetyczności. Inwestowanie tu wymaga bowiem specjalistycznej wiedzy. Na początku największy problem stanowi oszacowanie aktualnej wartości dzieła, a potem – jego przyszłej wartości i spodziewanego zwrotu z inwestycji.

Naprzeciw oczekiwaniom klientów-laików wychodzi bankowość prywatna, oferując doradztwo (np. ING Bank czy BGŻ BNP Paribas). Pomoc w tworzeniu kolekcji, jako lokaty kapitału, oferują też inne firmy zarządzające majątkiem, jak choćby Wealth Solutions. Niezależność (czytaj: obiektywizm) świadczonego doradztwa akcentuje także Dom Maklerski NWAI. Inwestor zainteresowany sztuką może również skorzystać z usług indywidualnych ekspertów pracujących w domach aukcyjnych i galeriach.

Jeśli jednak wybierze samodzielność, będzie musiał również zainwestować czas potrzebny na zdobywanie wiedzy i trzymanie ręki na „artystycznym pulsie”. Trzeba będzie śledzić, jakie wystawy organizuje się w ważnych placówkach muzealnych i renomowanych galeriach (cyklicznie ponawiane, odbywające się w kilku miejscach wystawy danych twórców to sygnał, że ceny ich dzieł rosną), odwiedzać targi sztuki, aukcje, czytać literaturę przedmiotu i fachowe media. W ten sposób można się zorientować w rynkowych trendach, w tym, jakie nazwiska artystów uznawane są za „rokujące”. Regularny monitoring pozwala też uniknąć wpadki, gdy wyjątek (np. nietypową cenę jakiegoś dzieła osiągniętą na aukcji) weźmiemy za regułę.

Śledźcie debiuty

Największym wzięciem cieszą się tradycyjne nośniki sztuki, jak olej na płótnie czy rzeźba. Przy wycenie liczy się technika wykonania, format, użyte materiały. Obrazy olejne zaliczają się do najdroższych, bo są trwałe i unikatowe. Niżej wyceniane są dzieła wykonane w technikach, które uwzględniają powtarzalność. Dlatego grafika czy fotografia są generalnie tańsze od malarstwa, ale bardzo liczy się tu wartość artystyczna i nazwisko twórcy.

Jednym z podstawowych czynników decydujących o rynkowej wartości jest status artysty (w dodatku to czynnik bardzo dynamiczny). Twórca zdobywa go nie tylko sam, lecz także współpracując z prestiżowymi galeriami typu BWA Arsenał, Raster, Zderzak czy Galeria Fundacji Foksal (w przypadku Polski), które wspierają go, organizując mu wystawy indywidualne, zgłaszając go do wystaw zbiorowych, prezentując na zagranicznych targach sztuki i promując na wiele innych sposobów.

Warto też sprawdzić, w jakich kolekcjach już znajdują się prace danego artysty, bo jeśli w uznanych, zwiększa to wartość jego pozostałych dzieł. W Polsce jest wprawdzie kilka prestiżowych kolekcji prywatnych (np. Grażyny Kulczyk) czy firmowych (np. Fundacji Sztuki Polskiej ING), ale nadal działa zasada, że najwybitniejsi trafiają do państwowych zbiorów muzealnych czy galeryjnych.

Kolejnym dobrym sygnałem jest przyznanie danemu artyście prestiżowej nagrody, jak choćby Paszportu Polityki. Warto zainteresować się konkursami artystycznymi, np. przeznaczonymi dla osób do 35. roku życia. Często biorą w nich udział studenci, a wygrana otwiera drzwi do kariery. Przydają się też rankingi twórców, jak opracowywany co dwa lata „Kompas młodej sztuki”. – Trzeba śledzić debiuty, patrzeć, które z nich wzbudziły zainteresowanie środowiska – radzi Tomasz Lewicki z Domu Aukcyjnego Ostoya. Śledząc dalej, należy sprawdzać, jakie galerie zaczęły reprezentować debiutantów. Jeśli prestiżowe, mające zagraniczne kontakty, jest to sygnał, że wkrótce artyści ci wezmą udział w znaczących imprezach, a ich prace powinny znaleźć się w szanowanych kolekcjach. Na tym etapie cena zazwyczaj już tak bardzo nie skacze w górę, ale nadal ma tendencję wzrostową.

Słynne nazwisko to nie wszystko

W przypadku dawniejszych artystów należy monitorować ceny na aukcjach, sprawdzać, w jakich kolekcjach znajdują się ich dzieła, i czy mają wystawy monograficzne. Ważna jest też dostępność prac (im mniejsza, tym lepiej). Oczywiście, nie wszystkie dzieła danego artysty, wykonane w tej samej technice i porównywalnego formatu, są warte tyle samo. Istnieją te wybitne i drogie, których cena będzie dalej szła w górę. Świetnie sprawdzają się jako lokata kapitału, bo jest ich na rynku najmniej i najrzadziej wystawiane są na sprzedaż. Częściej pojawiają się kiepskie prace sławnych twórców, które po prostu im się nie udały. I raczej nie będą drożeć. Antykwariusze mawiają, że słabsze obrazy zmieniają właściciela co pięć lat, dobre co 20, wybitne co 50.

Tomasz Lewicki uważa, że należy starać się kupić możliwie najlepsze dzieło. Bardziej też opłaca się nabyć wybitny obraz mniej znanego twórcy niż słabą pracę artystycznej gwiazdy.

Jeśli chodzi o wartość całej kolekcji, dobrze, gdy nie jest ona prostą sumą wartości swych składowych. – Kolekcja powinna być prowadzona zgodnie z jakąś koncepcją merytoryczną, mieć coś do przekazania, prezentować sztukę konkretnego artysty, grupy artystycznej albo okresu. Wtedy będzie miała dodatkową wartość, jako spójna całość – uważa prof. Aneta Pawłowska z katedry historii sztuki Uniwersytetu Łódzkiego.

I jeszcze jedno: rodzime dzieła czasami łatwiej i taniej kupić za granicą. Prace twórców, którzy u nas są klasykami, trafiają bowiem niekiedy do domów aukcyjnych czy galerii, których eksperci nie znają się na polskiej sztuce.

Inwestor musi być cierpliwy

– Sztuka nie jest materiałem na szybki zysk. Chyba że trafi się okazja: gdzieś oferują obiekt nierozpoznany, niedoszacowany, który można kupić i zaraz sprzedać drożej. Ale do tego potrzebna jest fachowa wiedza i czas na penetrowanie rynku – mówi Tomasz Lewicki. A Aleksandra Werbanowska, właścicielka renomowanego warszawskiego antykwariatu Connaisseur, dodaje, że przede wszystkim trzeba uzbroić się w cierpliwość: inwestycja w sztukę jest opłacalna, ale z zasady długoterminowa. Oczywiście zdarzają się oszałamiające odstępstwa od tej reguły (jak historia obrazów Wilhelma Sasnala – patrz ramka), ale bardzo rzadko.

Trzeba więc trochę odczekać. Ile? – Co najmniej jedno pokolenie – uważa Werbanowska. W kręgach kolekcjonerów mawia się, że kupowanie dzieł sztuki jest dobrą inwestycją dla dziecka, a doskonałą – dla wnuka.

Warto też pamiętać, że marże na tym rynku – galerii, domów aukcyjnych – są wysokie i trzeba czasu, by się zamortyzowały, a wysokość zwrotu niełatwo przewidzieć. Niemniej na inwestowaniu w sztukę naprawdę trudno stracić. Oczywiście zakładając, że kupujemy mądrze.

 


Ballada o Sasnalu

Najwięcej okazji do zarobku stwarza sztuka współczesna, dlatego cieszy się największym zainteresowaniem inwestorów. W Polsce szczególne emocje budzi historia Wilhelma Sasnala. Obrazy tego malarza, sprzedawane na początku jego kariery za – powiedzmy – 200 zł, kilka lat później warte były już setki tysięcy euro.

Jak odgadnąć, który z młodych artystów zrobi „sasnalową” karierę? Pewności nigdy nie ma, choć są pewne sygnały, zwłaszcza zainteresowanie prestiżowych galerii i muzeów. Liczy się także łut szczęścia, który sprawia, że artysta zostaje wypromowany za granicą. Lecz coraz więcej młodych artystów z Polski robi międzynarodową karierę, a ich dzieła szybko zyskują na wartości.

Generalnie, twórczość studentów i świeżych absolwentów ASP to obszar „łowów” inwestorów niedysponujących dużym kapitałem, poszukiwaczy talentów i okazji. Tak zwana „młoda sztuka” kusi szansą na najszybszy i duży zwrot z inwestycji. Popularnością cieszą się np. Warszawskie Targi Sztuki, odbywające się od ponad 10 lat (obecnie w Arkadach Kubickiego), mniej więcej co miesiąc z wyłączeniem lipca i sierpnia. Warto też odwiedzić Niezależny Salon Łódzkich Młodych Twórców organizowany we wnętrzach łódzkiego Muzeum Włókiennictwa.


Typujemy!

Jeśli chodzi o artystów współczesnych, prof. Aneta Pawłowska z wydziału historii sztuki Uniwersytetu Łódzkiego radzi przyjrzeć się m.in. olejnym pracom Karoliny Matyjaszkowicz czy dużym abstrakcyjnym płótnom Katarzyny Gołębiowskiej nawiązującym do twórczości Marka Rothko. Wymienia też kolejne nazwiska artystów, których dzieła powinny zyskiwać na wartości: Karol Radziszewski, Magdalena Moskwa, Jadwiga Sawicka (instalacje tekstowe i obrazy lub rzeźby przedstawiające ubrania), Barbara Hubert (obrazy z niepokojącym, surrealistycznym klimatem), Andrzej Borowski (dekoracyjne kompozycje o widocznych secesyjnych wpływach), Łukasz Korolkiewicz (hiperrealizm z gejowskimi wątkami). – W sztuce współczesnej obserwuje się renesans elementów tradycyjnych, niemal klasycyzujących. Ma miejsce nawrót zainteresowania rzemiosłem malarskim – uważa Pawłowska.

Na rynku sztuki za rokujących uchodzą też Radek Szlaga, Wojciech Bąkowski, Ewa Juszkiewicz, Basia Bańda i wielu innych. Jako trend warto wyróżnić wciąż rozwijający się street art, a tworząca w tej stylistyce grupa Twożywo czy Mariusz Waras mają już niekwestionowaną pozycję.

Jeśli chodzi o czołowe postacie polskiej sztuki z lat 60., 70. i 80., można np. zainwestować w mniej głośnych przedstawicieli Grupy Krakowskiej. O ile Kantor, Nowosielski  i Wróblewski są drodzy, to np. Jadwiga Maziarska, Jerzy Skarżyński czy Kazimierz Mikulski, choć uznani, są wciąż niedoszacowani na rynku antykwarycznym. „Czarnym koniem” może być Lech Kunka, uczeń Władysława Strzemińskiego i Fernanda Légera, niezwykle wszechstronny malarz, tworzący początkowo pod wpływem awangardy francuskiej, a potem ewoluujący w kierunku abstrakcji.

Kolejną szansą dla inwestora jest malarstwo socrealistyczne. Obecnie prace w tym stylu nie są drogie, ale stanowią świadectwo pewnego etapu historii, już zamkniętego. Ich cenę może podbić obserwowana obecnie moda na PRL.

Wciąż warto też inwestować w twórczość grup działających w Polsce w okresie dwudziestolecia międzywojennego, np. artystów związanych z warszawskim Rytmem (m.in. Zofię Stryjeńską).

Obrazy takich sław, jak Strzemiński, Wróblewski czy Fangor są drogie i choć z pewnością nie stracą na wartości, mogą być raczej opcją długoterminową. Jeśli chodzi o klasyków polskiego malarstwa z XIX i początków XX w., dobre obrazy autorstwa Matejki, Gierymskiego, Wyczółkowskiego również są drogie, jednak mogą tylko zyskiwać na wartości. Tomasz Lewicki z Domu Aukcyjnego Ostoya wskazuje, że podobnie jest z dziełami Malczewskiego, Mehoffera czy Boznańskiej.

My Company Polska wydanie 1/2016 (4)

Więcej możesz przeczytać w 1/2016 (4) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie