Lot po prąd

Njord Energy
Njord Energy / Fot. materiały prasowe
Latawce kojarzą się nam głównie z beztroskimi chwilami dzieciństwa lub z kitesurfingiem. A co powiecie na to, że za pomocą latawców można wygenerować energię, która zasili całe miasto? Wrocławski startup Njord Energy jest na dobrej drodze, by być jedną z pierwszych firm na świecie, która skomercjalizuje ten pomysł.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 12/2024 (111)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Mitologiczny Njord był nordyckim bogiem wiatru i morza, a także bogiem rybaków. Obdarzał bogactwem tych, którzy na nie zasługiwali. Wygląda na to, że jego polski odpowiednik może obdarzyć ludzkość jeszcze jednym bogactwem – energią elektryczną. Njord Energy powstało z inicjatywy przedsiębiorców Sebastiana Szymańskiego, Grzegorza Zwolińskiego (założyciela spacetechu SatRev) oraz Bartosza Grecznera, doktora prawa i właściciela własnej kancelarii prawniczej. Na rozmowę umówiłam się z Sebastianem i Bartoszem. Grzegorza zatrzymały obowiązki zawodowe i treningi do Ironmana, które realizuje nawet o drugiej w nocy.

Sport, woda i kosmos

Słysząc o tak niebywałej determinacji triathlonisty od razu zapytałam o miejsce sportu w życiu całej trójki. Okazuje się, że wszyscy trzej panowie są zapalonymi sportowcami. Bartosz żegluje w najdalszych zakątkach globu, Grzegorz i Sebastian kochają kite’y i narty, a w przyszłym roku planują wspinaczkę skiturową na Mont Blanc. Więc siłą rzeczy historia startupu jest usportowiona. – Wszystko zaczęło się od jednego z wyjazdów kitesurfingowych. Na końcu sesji zawsze są opowieści, jak się pływało, jakie były warunki i jakie nowe triki udało się zrobić. Grzesiek i ja doszliśmy do wniosku, że kite generuje bardzo dużo energii, która jest niewykorzystana. Warto byłoby więc ją spożytkować. Skoro człowieka 80-kilogramowego potrafi wyrzucić 20-30 m w górę w bardziej lub mniej kontrolowany sposób, to znaczy, że moc jest olbrzymia – tłumaczy Sebastian.

Pomysł z Kosmosu

Pomysły z wykorzystaniem latawców do wytwarzania energii zaczęły się od… kosmosu. Latawce były wcześniej przygotowywane pod kątem misji na Marsa i produkcji energii na Czerwonej Planecie. Po jeszcze bardziej wnikliwym researchu okazało się, że istnieje technologia AWES (Airport Wind Energy System), a także firmy, które zaczęły ją wykorzystywać, by pracować nad latawcami pomagającymi generować prąd. Jednak jeszcze żadna z nich nie wprowadziła do sprzedaży swojego rozwiązania. W dodatku każde jest inne, o innym kształcie, tworzone z różnych komponentów i odmiennych materiałów. Niektóre wyglądają nawet jak skrzydła samolotów na uwięzi.

– Konkurencja to głównie firmy niemieckie i holenderskie, które są już wiele lat na rynku. A my w ciągu niespełna roku zaczynamy widzieć ich plecy. Gonimy ich i czekamy aż przegonimy – kwituje Sebastian. – Stawiamy sobie bardzo ambitny cel – dodaje Bartosz. - Chcemy być jedną z pierwszych lub nawet pierwszą firmą, która wdroży na rynku tę technologię. Chcemy to zrobić jak najszybciej. Jeszcze rok temu nie było naszej firmy, a teraz już mamy prototyp. Daliśmy sobie trzy lata. Oznacza to, że w 2025 r. powinniśmy mieć gotowy produkt do komercyjnej sprzedaży o nominalnej wartości produkcji energii 200 kW. Po wakacjach mieliśmy mieć gotowy demonstrator. Zrobiliśmy go. Było to ekstremalne wyzwanie dla całego teamu.

Bez sportu nie ma kołaczy

Zostawmy na chwilę latawce. Konstatuję, że sporą część życia założyciele Njord przeznaczają na sport. Trochę mi się to kłóci z opowieściami startupowców o 14-godzinnym dniu pracy, trudach wiązania końca z końcem i brakiem stabilizacji. Czy doba założycieli Njord jest z gumy? – Myślę, że to ważne, żeby po pracy czyścić głowę. Nie jesteśmy już młodzikami. Na początku kariery wszystko było ukierunkowanie tylko na robotę. Skąd mam czas na sport? Po pracy, w soboty, ale też wygospodarowuję wolne chwile z rodziną – tłumaczy Sebastian. A Bartosz dodaje: – Czas jest wynikiem dobrej organizacji, wykorzystania do maksimum każdego momentu. Dzisiaj, jadąc do biura, już byłem na łączach, podczas gdy Grzegorz był świeżo po basenie. Więc staramy się naprawdę łapać każdą chwilę. Pracujemy bardzo dużo, ale ustawiamy sobie priorytety. Każdy z nas już ma rodzinę, na którą też musi znaleźć czas. A zaniedbanie tężyzny fizycznej powoduje, że nie można wykonywać dobrze codziennej pracy.

Nad Alaską i pustynią

Na czym polega sam pomysł? Njord Energy chce rozwijać koncepcję latawca kitesurfingowego, do którego będzie umocowywany dron towarowy. Będzie on wynosił sztywne, pompowane skrzydło latawca na wyższe partie nieba w momencie, kiedy na dole jest niewystarczająca ilość wiatru do startu. W wyższych partiach atmosfery jest znacznie lepszy, silniejszy i równy wiatr, który pozwoli generować równą energię odnawialną. – Po starcie latawiec wznosi się cały czas. My go jeszcze rozpędzamy, wykonując ruchy na prawo i lewo. Wtedy nabiera prędkości. Powstaje pozorny wiatr i latawiec się coraz bardziej rozpędza. Tym samym idzie w górę, ciągnie za linę nośną, do której jest przywiązany. Lina nośna jest nawinięta na bęben, do którego jest znowu przytwierdzony generator i ruch liny nośnej powoduje wytwarzanie prądu. Maksymalna wysokość latawca po osiągnięciu maksimum to 1 tys. m. Gdy osiąga to maksimum, przechodzi w lot nurkowy, szybowcowy i lina jest nawijana na kołowrót. System jest powtarzalny, może działać bez przerwy, więc cały czas możemy generować prąd – tłumaczy Sebastian.

W tym momencie powstał 12-metrowy latawiec. Kolejny, 50-metrowy, jest w trakcie prototypowania i szycia do kolejnych testów. Kształtem i samą specyfiką nie odbiega od kształtu latawca kitesurfingowego. Największe latawce kitesurfingowe mają ok. 18 mkw., a docelowy produkt z Wrocławia ma mieć ok. 200 mkw. Cały system jest spakowany do wodoodpornego kontenera morskiego. U góry znajdzie się miejsce do umieszczenia liny nośnej. – Urządzenie będzie mobilne, przyjedziemy tirem z całym zestawem, zainstalujemy sprzęt i w wyznaczonym miejscu po kilku godzinach zacznie się produkować prąd. W każdej chwili można to urządzenie zwinąć i zabrać, więc również ze względów estetycznych ma dodatkowy atut, bo nie będzie szpeciło krajobrazu – wyjaśnia Sebastian. – Chcemy mieć w portfelu możliwość sprzedaży systemów off-gridowych i on-gridowych – z podpięciem do sieci i bez podpięcia, czyli do ładowania baterii. Upatrujemy w tej drugiej opcji duże szanse dla naszej firmy – to nisza. Można w ten sposób produkować prąd na Alasce, terenach pustynnych, w miejscach dawnych kamieniołomów lub w innych miejscach bez dostępu do infrastruktury. Będziemy mogli zasilać kilka domostw, a także całą sieć fabryki. Nasz system może również dać tymczasowo energię podczas budowy obiektów.

Wersja off-gridowa urządzenia mogłaby pomóc w przypadku klęsk żywiołowych powodzi czy huraganu. Zagwarantuje ludziom w potrzebie możliwość korzystania z prądu. Będzie można budować całe farmy, w ramach których odpowiednio skoordynowane ze sobą latawce będą mogły latać i produkować prąd, zasilając całe miasto.

Pogoda na kite’a

Od kilku lat anomalie pogodowe na świecie zaczynają być naprawdę ekstremalne. Zastanowiło mnie, co dzieje się z latawcem w przypadku burzy, huraganu czy chociażby bardziej porywistego wiatru. – Nasz system będzie wtedy lądował, dokował i nie będzie po prostu produkował energii. Inteligentny system napędzany sztuczną inteligencją zadecyduje, w jakich warunkach urządzenie ma latać, kiedy ma wylądować i kiedy ma zmniejszyć wysokość. Jeżeli na wysokości 600 metrów wystąpią bardzo duże powiewy, będzie zmniejszał swoją amplitudę i wygeneruje prąd np. na wysokości od 300 do 100 m. Ale jeżeli system uzna, że znowu na 100 m jest albo za słaby, albo za silny wiatr, to urządzenie będzie latało od kilometra do 800 m. Gdy system dowie się, że jest przewidywany huragan, wyląduje w bazie i po prostu ten czas przeczeka.

Podobnie będzie, gdy samolot lub inny obiekt latający, np. dron, nagle obniży lot lub zmieni swoją trajektorię. System Njord dla bezpieczeństwa również się wtedy „zwinie” – uspokaja Sebastian. – Mało tego, chcemy, aby nasz system przewidywał okresy największego zapotrzebowania na energię elektryczną, takie, w których jej cena jest najbardziej atrakcyjna. Dzięki temu będzie oddawał prąd z baterii do sieci w momencie, kiedy najbardziej się to opłaca. Poza tym będzie mógł również produkować i magazynować prąd nocą i oddawać w odpowiednich momentach, kiedy zapotrzebowanie na prąd jest największe. To spowoduje stabilność całego systemu energetycznego – kontynuuje Bartosz.

Nie walczą z wiatrakami

Wiatraki i farmy fotowoltaiczne wzbudzają coraz więcej kontrowersji. Bartosz wskazuje, że dużym problemem tych dwóch rozwiązań jest kwestia tego, co się z ich elementami będzie dziać po okresie eksploatacji. I niestety to jest problem, z którym świat będzie się musiał zmierzyć. Nie jest łatwe, aby poddać obróbce i recyklingowi elementy wiatraków i paneli fotowoltaicznych. Łopaty wiatraków najprawdopodobniej na razie będą musiały być składowane i zajmą sporo miejsca. - Nasze rozwiązanie wychodzi naprzeciw temu problemowi, bo nie generuje kosztów utylizacji tak dużych, jak wiatraki – tłumaczy. – Problem wiatraków i paneli fotowoltaicznych również rozbija się o to, że te urządzenia zabierają ziemię uprawną. Jeśli zbudujemy całą farmę paneli fotowoltaicznych, to zabieramy miejsce także roślinności. Z kolei jeśli zbudujemy farmę wiatrową, to ma ona fundamenty i całą infrastrukturę oraz drogi dojazdowe – kontynuuje Bartosz.

Sebastian podkreśla jednak, że ich rozwiązanie nie jest konkurencją dla wiatraków i farm fotowoltaicznych, ale ich doskonałym uzupełnieniem. Na jednym terenie można przecież wytwarzać prąd z obu źródeł, czyli ze słońca i z wiatru. – Dwustukilogramowy wiatrak wytwarza taką samą ilość energii jak nasz jeden latawiec, ale nie można zastosować go wszędzie. Z uwagi na lekkość samego systemu, możemy stawiać nasze urządzenie także we wszystkich miejscach, w których jest niska nośność gruntu – wyjaśnia.

Prawo załatwi prawnik Bartosz, z uwagi na swoje wykształcenie, wspiera startup w całej papierologii, oraz, co najważniejsze – w opracowaniu rozwiązań prawnych, które w tym momencie nie istnieją. A  będą potrzebne do wdrożenia systemu w Polsce i na świecie.

Wyzwaniem jest dostosowanie regulacji prawnych do nowych realiów, ponieważ nie ma obecnie nigdzie na świecie regulacji dotyczących produkcji energii przez tego typu systemy. Ale na szczęście coś zaczyna się już ruszać. Polskie ustawodawstwo jeszcze nie porusza tej kwestii, natomiast niemieckie już tak. Njord Energy został zaproszony jako obserwator do specjalnej grupy działającej w ramach International Energy Agency przygotowującej m.in. odpowiednie regulacje prawne. W prace zaangażowane są też firmy z Niemiec, Holandii, Włoch, Szwajcarii, Hiszpanii i USA.

Problemem, który na obecnym etapie dostrzegają założyciele spółki, jest brak odpowiednio wykształconych ludzi mogących pracować przy systemie AWES. Brak w tym zakresie także dydaktyków. Więc kto pracuje w Njord? – Specjalistów zbieraliśmy z innych, podobnych branż. Za granicą uczelnie kształcą już specjalistów w tej gałęzi przemysłu. Chcielibyśmy, aby szkoły, uczelnie i naukowcy zwrócili na tę część przemysłu uwagę i żeby poszły za tym prace naukowe, kształcenie kadr, a nawet, by powstała nowa gałąź przemysłu w Polsce – mówi Bartosz.

Njord dostał już bon na innowacje w województwie małopolskim na projekt we współpracy z Politechniką Warszawską. Oprócz tego startup zabiega o finansowanie z funduszy dolnośląskich. Poza własnymi środkami firmę wspierają prywatni inwestorzy. Startup ma ogromne perspektywy i nie pozostaje nic więcej, jak tylko życzyć wysokich lotów pełnych energii!

My Company Polska wydanie 12/2024 (111)

Więcej możesz przeczytać w 12/2024 (111) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ