Przemysł 4.0 nie dla nas?

Fot. materiały prasowe
Fot. materiały prasowe 50
Czwarta rewolucja przemysłowa już trwa. Świat wybrał nowy model biznesowy. Ale dla polskiej gospodarki to zła wiadomość. Eksperci obawiają się, że Zachód znowu nam ucieknie. Chyba że zdobędziemy się na radykalne zmiany – na miarę rewolucji.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 5/2016 (8)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

To, że we współczesnym przemyśle wyczerpują się dotychczasowe metody zwiększania wydajności i efektywności, zauważono już dawno. W historii zdarzało się tak zresztą i wcześniej. Wtedy dochodziło do rewolucji. Przemysłowych. Najpierw była ta oparta na maszynie parowej, potem oparta na elektryczności, a następnie naukowo-techniczna. Teraz stoimy u progu kolejnego przewrotu, którego podstawą jest digitalizacja, a efektem – powstanie przemysłu 4.0 (to polskie tłumaczenie niemieckiego Industrie 4.0).

100 proc. automatyzacji za 100 lat

Co dokładnie oznacza ten termin? Arkadiusz Krężel, były długoletni prezes Agencji Rozwoju Przemysłu, instytucji, która od początku lat 90. pomagała całym gałęziom naszej gospodarki odnaleźć się w rynkowych realiach, proponuje spojrzeć na rzecz z punktu widzenia końcowego odbiorcy. Otóż przemysł 4.0 wytwarzać będzie, z wykorzystaniem inteligentnego systemu produkcji, z minimalnymi stratami, zindywidualizowany wyrób, skrojony pod potrzeby konkretnego odbiorcy. Docelowo odbywać się to może w pełni automatycznie, bez udziału człowieka, jednak jest to raczej odległa perspektywa, kwestia jakichś 100–150 lat. 

Nie zmienia to faktu, że światowi giganci już zaczynają o tym myśleć. Koncern Siemens stosuje przemysł 4.0 w inżynierii medycznej i pracuje nad Smart Factory („inteligentną fabryką”) w Niemczech. A grupa Bosch ogłosiła właśnie, że uruchomiła własną chmurę obliczeniową, Bosch IoT Cloud, która posłuży do rozwoju internetu rzeczy. Specjaliści z Cisco oszacowali, że dzięki zastosowaniu właśnie tej technologii koncern zarobi w ciągu najbliższej dekady ok. 19 bln dol. 

– Przemysł 4.0 wydaje się nieuniknioną przyszłością – mówi Jacek Piechota, prezes Polsko-Ukraińskiej Izby Gospodarczej, były minister gospodarki oraz gospodarki i pracy. – Świat zachodni już wybrał i będzie szedł w tym kierunku niezależnie od tego, czy my pójdziemy z nim czy nie. 

Pytanie, czy nadążymy za nową rewolucją i zbliżymy się dzięki temu do najbardziej rozwiniętych gospodarek świata, czy jednak znowu nam one uciekną. Niestety, w zgodnej opinii ekspertów, z którymi rozmawialiśmy, bardziej prawdopodobne jest to drugie. 

– Obawiam się, że w naszym przypadku czwarta rewolucja przemysłowa raczej pogłębi dystans Polski do świata zachodniego – mówi Arkadiusz Krężel. Uważa on, że udało nam się wykorzystać ostatnie ćwierćwiecze i skutecznie zrestrukturyzować gospodarkę kraju, czego dowodem jest poziom wskaźników makroekonomicznych. Jednak przemysł 4.0 to zupełnie nowe wyzwanie. Napędzany jest przez rozwój takich techno­logii, jak chmury obliczeniowe (cloud computing), wiel­kie bazy danych (Big Data) oraz internet rzeczy (IoT) i sztuczna inteligencja (AI), a wszystko to są innowacje w stanie czystym. 

– A ile my mamy naprawdę innowacyjnych polskich produktów, które powstały na przykład w ciągu ostatnich 10 lat? – pyta Arkadiusz Krężel. – Mnie przychodzi go głowy tylko jeden: perowskity młodej badaczki Olgi Malinkiewicz. 

Faktycznie, idee, które wcześniej miały rozsławić polską naukę i przemysł, skończyły się fiaskiem. Tak było w przypadku niebieskiego lasera, nad którym nasi badacze głowili się całymi latami, po czym technologię tę rozpracowano na Zachodzie i wdrożono, wprowadzając do masowej sprzedaży bazujące na niej odtwarzacze Blu-ray. Ostatnio hitem miał być polski grafen. Na razie nie doczekaliśmy się jednak żadnych spektakularnych efektów w tej dziedzinie. Natomiast projekt Malinkiewicz ma szansę zrewolucjonizować panele słoneczne, a co najważniejsze, dzięki współpracy z japońskim inwestorem Hideo Sawadą może zostać skomercjalizowany. 

Cele doraźne kontra strategiczne

Problem w tym, że Olga Malinkiewicz jest tylko jedna. – Na Zachodzie podstawą przemysłu 4.0 są ludzie wywodzący się z wyższych uczelni. To oni zakładają startupy i są zarzewiem innowacyjności. U nas nie ma zbyt wielu takich osób – mówi Mariusz Grendowicz, były prezes mBanku i firmy Polskie Inwestycje Rozwojowe. Obecnie jest członkiem rady nadzorczej spółki Private Equity Managers, która zajmuje się zarządzaniem aktywami. – Nasze szkolnictwo wyższe jest „odklejone“ od komercjalizacji. Wyniki badań w przeważającej części nie są potem wykorzystywane w przemyśle. Pod względem odsetka PKB, jaki przeznacza się na badania i rozwój, nie wyglądamy jeszcze tak źle, jednak zdecydowaną większość tych wydatków ponosi sektor publiczny, a nie prywatny, a to spory mankament – dodaje Grendowicz. 

W podobnym duchu wypowiada się Arkadiusz Krężel. Od czasu, kiedy przed 10 laty pożegnał się z państwową ARP, pracuje w sektorze prywatnym jako przewodniczący rady nadzorczej Impexmetalu. – Państwo, łagodnie rzecz ujmując, nie jest najlepszym właścicielem. Nie wierzę w to, że będzie w stanie wyjść z inicjatywami, dzięki którym w podległych mu podmiotach powstałyby zaczątki przemysłu 4.0. Doraźne cele mogą przesłonić tego typu cel strategiczny – twierdzi Krężel. 

Nietrudno wskazać, dlaczego. Jacek Piechota zauważa, że w Polsce od lat jest społeczne ciśnienie na to, by tworzyć nowe miejsca pracy. Ilekroć zapowiadane są nowe inwestycje, zawsze padają pytania w stylu: a ile nowych miejsce pracy przy tym powstanie, ile osób będzie pracować bezpośrednio przy produkcji, ile znajdzie zatrudnienie w najbliższym otoczeniu? – Z takimi oczekiwaniami decydenci zderzali się w przeszłości, zderzają się teraz i będą się zderzać w przyszłości – przewiduje Piechota. 

Przypomina też, że dotychczas atutem Polski była stosunkowo tania siła robocza. – Tymczasem przemysł 4.0 ma się opierać na najnowszych technologiach, inteligentnej automatyce przemysłowej i ograniczeniu udziału czynnika ludzkiego. Czy te dwa światy do siebie przystają?  – pyta retorycznie były minister. 

Zdaniem Krężela, nie ma też co tutaj liczyć na fundusze unijne. – Czy w Polsce dofinansowano z nich jakikolwiek projekt, który można by zaliczyć do przemysłu 4.0? Ja takiego nie znam – oświadcza. Według niego zaczynem nowego mogą i muszą być zatem liderzy biznesu z sektora prywatnego. – To właściciele takich firm, jak Microsoft czy Google, którzy, bazując na nowoczesnych technologiach, osiągnęli już sukces zawodowy i osobisty, zaczynają kreować nową rzeczywistość – wskazuje. 

Na przykład amerykańskich gigantów nowych technologii powołuje się też Mariusz Grendowicz. – Za oceanem największe firmy to właśnie te oparte na wiedzy: Google, Amazon, Microsoft, Apple. U nas te bazujące na surowcach: KGHM, PKN Orlen, PGNiG. Różnice są widoczne gołym okiem, jesteśmy na zupełnie innym etapie. 

Zdaniem Grendowicza charakter naszego przemysłu nie predestynuje więc Polski do znalezienia się w forpoczcie państw, w których może się spektakularnie rozwijać przemysł 4.0. – To sami właściciele Google dostrzegli, że ich firma nie jest tak szybka, jak kiedyś. Zauważyli, że nie są już w stanie budować takich przewag konkurencyjnych i doszli do wniosku, że trzeba część pieniędzy zainwestować w biznesy, które mają mobilność, jakiej im zaczęło brakować – podkreśla Grendowicz. 

Zwraca też uwagę, że podstawą gospodarki opartej na wiedzy są startupy. – Zakłada się je nie dla samych innowacji, lecz przede wszystkim po to, by przyniosły pomysłodawcy pieniądze, najlepiej wielkie. I to jest główna motywacja – mówi. – Problem w tym, że publiczna narracja dotycząca wielkich pieniędzy jest u nas diametralnie inna niż na Zachodzie. Nic więc dziwnego, że te najlepiej rokujące pomysły trafiają z Polski do Londynu, Monachium czy za ocean. Bo tam jest zrozumienie dla startupów, są podatkowe zachęty i system wsparcia. 

Zwalczmy podatkowe zarazki

Powodów, by wywozić za granicę najciekawsze innowacyjne projekty, jest zresztą więcej. – Całkiem niedawno mieliśmy w Europie naród, który miał wspólną historię, kulturę i literaturę, ale żył w dwóch różnych państwach, w dwóch różnych systemach. W jednym z nich produkowano mercedesa, w drugim trabanta – przypomina Andrzej Sadowski, wiceprezes Centrum im. Adama Smitha. – Jeśli szkodliwe, utrudniające lub wręcz uniemożliwiające rozwój biznesu przepisy nie zostaną zlikwidowane, to zdarzać się nam będą tylko nieliczne, punktowe osiągnięcia. Jednak, żeby wdrażające je firmy mogły skutecznie konkurować z najlepszymi, będą musiały swoje centra zysku przenieść w inne miejsce na świecie. Funkcjonowanie w polskich warunkach podatkowych i prawnych będzie bowiem dla nich szkodliwe – przestrzega Sadowski. W jego opinii bez przeobrażenia systemu podatkowego, który jest uważany za jeden z najgorszych na świecie,  nie będzie u nas żadnej istotnej zmiany na dużą skalę. 

Mariusz Grendowicz także ze smutkiem zauważa, że w polskim prawie podatkowym brakuje w zasadzie propozycji dla gospodarki opartej na wiedzy, zaś Arkadiusz Krężel mówi: – Nie mamy na przykład czegoś, co nazwałbym „inkubacją septyczną”. Chodzi o warunki, które pozwalałyby wyeliminować wszelkiego typu „wirusy” czy „bakterie” podatkowe i „wyhodować” działalność gospodarczą bazującą na innowacjach. Musiałaby się ona tak rozwijać do momentu, gdy osiągnęłaby odpowiednią skalę. Czegoś takiego nie widziałem ani w praktyce, ani w przypadku pomysłów którejkolwiek rodzimej partii politycznej. 

Rzecz w tym, że koszty wdrożenia innowacji są często niezwykle wysokie. Obciążanie młodego przedsiębiorstwa podatkiem na tym etapie może spowodować,  że jego działalność stanie się zupełnie nieopłacalna. 

Według Krężela, gdyby startupy miały możność uzyskania zwolnienia z podatku np. na pięć lat, stałoby się to potężnym impulsem, aby maksymalnie rozwinąć biznes już na początku jego funkcjonowania. Późniejsze dochody z podatków z nawiązką zrekompensowałyby państwu wcześniejszy brak wpływów. 

– Tylko kto miałby oceniać, czy dana działalność jest wystarczająco innowacyjna, aby trafić do „septycznej inkubacji”. Specjalistów, którzy potrafiliby to zrobić,  za dużo nie mamy. A gdyby mieli to robić urzędnicy,  np. skarbowi, byłaby to katastrofa – martwi się Krężel.

Nic nie jest raz na zawsze

Zdaniem Grendowicza powinniśmy też mieć świadomość, że nasze krajowe atuty nie są nam dane na zawsze: – Siłą napędową Polaków była przedsiębiorczość, ale problem w tym, że obecne młode pokolenie, jak mi się wydaje, trochę zapomniało, że to wcześniejsze musiało się bardzo starać, żeby odnieść sukces. Wciąż jesteśmy statystycznie bardziej przedsiębiorczy niż przedstawiciele innych krajów regionu, ale wcale tak nie musi zostać. 

Andrzej Sadowski podkreśla, że bez względu na to, jak nazwiemy wkraczające właśnie nowe technologie przemysłowe – przemysł 4.0, 5.0 lub jakikolwiek inaczej – to, czy dystans między Polską a gospodarkami zachodnimi będzie się zmniejszał, czy zwiększał, zależeć będzie od panującego u nas systemu. Prawnego, podatkowego, funkcjonowania instytucji rządowych i każdego, który oddziałuje na prowadzenie biznesu. 

Problemy, jakim Polska musi stawić czoło, związane z narodzinami przemysłu 4.0, są wyjątkowo poważne i powszechnie dostrzegane. Sprawę dodatkowo pogarsza to, że najwyraźniej nie ma woli, aby się z nimi zmierzyć. – Nie wiem, jak moglibyśmy sobie poradzić w tej sytuacji – rozkłada bezradnie ręce Jacek Piechota. 

My Company Polska wydanie 5/2016 (8)

Więcej możesz przeczytać w 5/2016 (8) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie