Mała firma w Polsce i w UE

© Rafał Piekarski
© Rafał Piekarski 19
Podatki i składki ubezpieczeniowe pożerają u nas nieraz połowę, jeśli nie więcej, przychodów niewielkich przedsiębiorstw osób fizycznych. W Wielkiej Brytanii, Niemczech czy Czechach państwo zabiera im najwyżej 20 proc. Za to gdy mała firma przetrwa ten bardzo trudny okres i urośnie, polski system będzie dla niej dużo łaskawszy niż gdzie indziej.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 6/2017 (21)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Swoich piątych urodzin dożywa ledwie co trzecia polska firma, a najwyższe ryzyko bankructwa ma miejsce krótko po zakończeniu drugiego roku działalności. Cezura tych 24 miesięcy nie jest przypadkowa. Po tym okresie osoby prowadzące własną działalność gospodarczą tracą prawo do opłacania tzw. małego ZUS, czyli w preferencyjnej wysokości. Koniec ulgi to dla nich ponaddwukrotny wzrost ponoszonych z tego tytułu kosztów – „mały” ZUS wynosi niespełna 490 zł, a „duży” co najmniej 1110 zł (składka społeczna i zdrowotna, bez dobrowolnego ubezpieczenia chorobowego). Dla większości początkujących przedsiębiorców taki wydatek jest nie do udźwignięcia. 

Zupełnie inaczej wygląda ich sytuacja za granicą. W wielu europejskich państwach warunki dla firm, które niedawno wystartowały lub mają niewielkie czy nieregularne przychody, są znacznie lepsze. Ktoś, kto nad Wisłą, z uwagi na ogromne koszty stałe i wysokie podatki, jest zmuszony zwinąć interes, w Niemczech, Wielkiej Brytanii czy nawet w Czechach, osiągając podobne przychody, będzie mógł spokojnie kontynuować działalność. 

Najbliższy raj jest w Berlinie

– W ubiegłym roku nie zapłaciłam nawet centa podatku dochodowego – mówi Joanna, od ponad 10 lat mieszkająca w Berlinie. Należy ona do grupy ponad 100 tys. naszych rodaków, którzy w ostatnich latach zdecydowali się na otwarcie za Odrą tzw. Gewerbe, czyli odpowiednika jednoosobowej działalności gospodarczej.

Skąd to zainteresowanie ze strony przedsiębiorczych Polaków? Główne atuty Niemiec to wysoka kwota wolna od podatku i znacznie niższa niż u nas podstawowa stopa podatku dochodowego. W przypadku osób prowadzących własną działalność zaletą jest także to, że jeśli ktoś nie ma na to dość pieniędzy, nie musi opłacać składek emerytalnych. Do 2011 r. przedsiębiorca mógł także zrezygnować z opłacania składek zdrowotnych. Teraz są one obowiązkowe, ale można wybrać między ubezpieczeniem państwowym (jego koszt zależy od dochodów oraz kasy chorych, do której się należy, i wynosi od ok. 320 do nawet 660 euro miesięcznie) a prywatną ofertą, gdzie opłaty są niższe i schodzą czasem poniżej 100 euro na miesiąc. Choć trzeba wiedzieć, że to tańsze ubezpieczenie często nie gwarantuje pełnego zakresu opieki i wymaga częściowego pokrycia przez przedsiębiorcę kosztów leczenia.

Jak to wygląda w przypadku Joanny? Średnio 20–25 godz. tygodniowo pracuje jako opiekunka do dzieci i jednocześnie nauczycielka języka polskiego. Jej stałe koszty związane z prowadzeniem firmy, takie jak składki zdrowotne i emerytalne (oszczędza w ramach dotowanego przez państwo systemu Rürup-Rente), a także wydatki na księgowość czy transport, zamykają się w granicach 250 euro miesięcznie. Joanna zdradza, że po potrąceniu tych kosztów zarobiła w ubiegłym roku łącznie 8 tys. euro (czyli mniej niż wynosi w Niemczech kwota wolna od podatku). Jak na tamtejsze realia to niewiele, ale w połączeniu z pensją jej męża wystarcza na wygodne życie. – Mogłabym pracować na pełnym etacie i zarobić dużo więcej, ale wtedy musielibyśmy zatrudnić gosposię – tłumaczy.

250 euro to mniej niż wysokość samych składek na ZUS w naszym kraju, nie mówiąc już o innych kosztach, jakie musi ponieść polski przedsiębiorca. Znacznie ważniejsza jest tu jednak różnica w wysokości płaconego podatku dochodowego.

W ubiegłym roku kwota wolna od podatku obowiązująca za Odrą wynosiła 8653 euro, czyli równowartość ok. 37,5 tys. zł. Co istotne, jest ona regularnie podnoszona. Według informacji niemieckiego ministerstwa finansów (BMF) w 2017 r. zwolnione od podatku będzie już 8820 euro. W Polsce od 2009 r. wolne od daniny pozostaje zaledwie 3091 zł, czyli ponad 12 razy mniej. Co prawda ubiegłoroczna reforma spowodowała wzrost tej kwoty do 6,6 tys. zł, ale zmiana ta dotyczy jedynie najbiedniejszych osób, których średniomiesięczne dochody nie przekraczają 550 zł. Co więcej, zarabiający powyżej 127 tys. zł nie mogą liczyć na jakiekolwiek zwolnienie. Gdyby Joanna podlegała nie niemieckim, ale polskim przepisom podatkowym, to zapłaciłaby ponad 5,6 tys. zł podatku. Za Odrą zostaje jej więc co miesiąc dodatkowe 470 zł.

– Nawet nie wiedziałam, że żyję w raju podatkowym – dziwi się, patrząc na planszę z symulacją podatków, które zapłaciłaby, mieszkając w Polsce.

Na niemieckie podatki nie narzeka także Mariusz świadczący usługi budowlane w okolicach Dortmundu. W ubiegłym roku jego jednoosobowa firma, po odliczeniu wszystkich kosztów, zarobiła 12 tys. euro, czyli o połowę więcej niż biznes Joanny. Od tych pieniędzy do niemieckiej skarbówki trzeba było odprowadzić jeszcze 630 euro należnego podatku. Na tę kwotę złożyły się, oprócz podatku dochodowego, którego podstawowa stawka wynosi zaledwie 14 proc. (w Polsce, w zależności od formy opodatkowania, jest to 18 albo 19 proc.), także podatek kościelny (płaci go każdy, kto zadeklarował się jako osoba wierząca) i tzw. Solidaritätszuschlag, czyli podatek solidarnościowy wprowadzony po zjednoczeniu Niemiec (zwiększa kwotę podatku dochodowego o 5,5 proc. i obowiązuje podatników z zachodnich landów). Gdyby Mariusz prowadził swój interes w Polsce, od tej samej kwoty musiałby odprowadzić równowartość przeszło 2 tys. euro. Ponad 3-krotnie więcej.

Jeszcze taniej jest w Londynie

– Podatki? Nie płacę prawie żadnych – mówi Jakub, właściciel firmy świadczącej usługi ochroniarskie na zlecenie jednej z największych w Wielkiej Brytanii sieci supermarketów. Zjednoczone Królestwo to miejsce, gdzie warunki prowadzenia działalności dla małych przedsiębiorców należą do najkorzystniejszych w Europie. Według aktualnych stawek osoba samozatrudniona, której dochody po odjęciu kosztów nie przekraczają 5965 funtów rocznie, czyli równowartości 30 tys. zł, zwolniona jest z jakichkolwiek opłat na rzecz National Insurance (NI), czyli brytyjskiego odpowiednika naszego ZUS. Jeśli zaś ktoś w ciągu roku zarabia nie więcej niż 8060 funtów, wówczas zapłaci składki w symbolicznej wysokości 2,80 funta (ok. 12 zł) tygodniowo. Należności wobec NI stają się większe dopiero przy wyższych dochodach.

I tak, Jakub, który po odjęciu wszystkich kosztów zarobił w ubiegłym roku 12 tys. funtów, zapłacił łączne składki w wysokości zaledwie 500 funtów. Gdyby działał w Polsce i musiał płacić ZUS w standardowej wysokości, wydałby nań przeszło 13 tys. zł, czyli ok. 2,6 tys. funtów. Ponad pięć razy więcej.

Drugą przewagą brytyjskiego systemu jest bardzo wysoka kwota wolna od podatku dochodowego. W tym roku wynosi aż 11,5 tys. funtów, czyli prawie 58 tys. zł. Według podstawowej stawki podatkowej (która na Wyspach wynosi 20 proc., o 1–2 pkt. proc. więcej niż u nas) rozlicza się dopiero wyższe kwoty. Dla Jakuba oznacza to tyle, że za cały 2016 r. (wówczas zwolnione z podatku było 11 tys. funtów) zapłacił zaledwie 200 funtów podatku dochodowego. Podsumowując, łączne koszty związane z obowiązkowymi składkami społeczno-zdrowotnymi i należnym podatkiem wyniosły w jego przypadku 700 funtów. Przy tych samych dochodach w Polsce zapłaciłby równowartość 4,6 tys. funtów, czyli niemal siedem razy tyle!

Czeski Cieszyn też cieszy

W historii Krzysztofa, który mieszka w Cieszynie, nie byłoby nic niezwykłego, gdyby nie to, że jego firma i miejsce pracy zlokalizowane są za granicą – w Czechach. Pracuje w supermarkecie z materiałami budowlanymi (pracodawca chciał rozliczać się z nim na podstawie wystawionej faktury). Czasami zdarzają mu się także dodatkowe fuchy przy pracach wykończeniowych – głównie w czeskich domach.

– Początkowo zamierzałem zarejestrować firmę w Polsce, ale znajomy budowlaniec poradził mi, abym zrobił to w Czechach. Patrząc wstecz, widzę, że wychodzę na tym znacznie lepiej – przekonuje Krzysztof.

U naszego południowego sąsiada każdy, kto prowadzi jednoosobową działalność gospodarczą, jest – podobnie jak w Polsce – zobowiązany do opłacania składek emerytalno-zdrowotnych. Ich wysokość jest ściśle powiązana z osiąganymi przychodami, jednak w praktyce zdecydowana większość przedsiębiorców (w tym Krzysztof) opłaca je w podstawowej wysokości (odpowiednik 610 zł miesięcznie, a studenci, emeryci i renciści płacą jeszcze mniej). W przypadku firmy naszego bohatera, w porównaniu z podobnej wielkości przychodami w Polsce, oznacza to roczne oszczędności w wysokości 6 tys. zł.

Największą przewagą czeskiego systemu podatkowego są jednak nie niższe składki na rzecz ČSSZ, czyli tamtejszego ZUS, ale tzw. ryczałt kosztów uzyskania przychodu. W przypadku takich firm jak Krzysztofa mechanizm ten pozwala na zmniejszenie podstawy opodatkowania przynajmniej o 60 proc. (gdy w grę wchodzą produkcja rolna lub rzemiosło, ryczałt sięga aż 80 proc.). Działanie tej zasady pokazuje poniższy przykład.

Firma A w danym miesiącu miała przychód w wysokości 30 tys. czeskich koron, nie mając przy tym żadnych kosztów. W polskich realiach od całej tej kwoty odprowadziłaby podatek dochodowy. W Czechach, dzięki funkcjonowaniu ryczałtu kosztów uzyskania, opodatkowane zostanie zaledwie 40 proc. tej sumy, czyli 12 tys. koron. Gdyby firma miała koszty wyższe niż kwota ryczałtu, wówczas jej właściciel mógłby zrezygnować z niego i rozliczyć się zgodnie z kosztami rzeczywistymi. Byleby pamiętał, że wybrać ryczałt czy zrezygnować z niego musi przed rozpoczęciem danego roku podatkowego.

Kiedy już dojdzie do rozliczenia się z lokalną skarbówką, każdemu czeskiemu podatnikowi przysługuje ulga podatkowa w wysokości prawie 25 tys. koron (ponad 3,7 tys. zł) rocznie. W praktyce więc podatek dochodowy płacą jedynie najlepiej zarabiające jednoosobowe firmy. W przypadku podmiotów rozliczających się w ramach 60-procentowego ryczałtu kosztów obowiązek podatkowy pojawia się dopiero wtedy, gdy w danym miesiącu osiągną przychód przekraczający równowartość ok. 5,7 tys. zł, a jeżeli firma ma duże koszty działalności, wtedy konieczność płacenia podatku pojawia się przy jeszcze wyższych kwotach. Jeśli już zarobimy na tyle dużo, że przyjdzie nam jednak podzielić się pieniędzmi z czeskim fiskusem, to wówczas odbędzie się to według znacznie niższych niż w Polsce stawek. Podstawowa stopa podatku dochodowego w Czechach wynosi bowiem 15 proc. (drugi próg, 22-procentowy, zaczyna się dopiero od dochodów przekraczających równowartość ponad 200 tys. zł).

Taki system sprawia, że Krzysztof, który w ubiegłym roku zarobił 345,5 tys. koron brutto (ok. 56 tys. zł), nie mając przy tym prawie żadnych kosztów, nie zapłacił ani grosza podatku od dochodu, a jego jedyny wydatek związany z prowadzeniem firmy stanowiło 45,5 tys. koron na składki społeczno-zdrowotne. Gdyby prowadził działalność w Polsce, łączne koszty, jakie musiałby ponieść, przekroczyłyby 21 tys. zł, czyli prawie 132 tys. koron. Byłyby blisko trzy razy większe niż w Czechach.

Polska rajem dla bogatych

Powyższe przykłady pokazują, że koszty prowadzenia działalności przez przedsiębiorców osiągających niewielkie bądź stosunkowo nieduże dochody są w Polsce znacznie wyższe niż w niejednym europejskim kraju. Czy jednak takie porównanie sugeruje, że jeśli się da, lepiej zamknąć swój interes u nas i otworzyć go gdzie indziej? W przypadku niewielkich biznesów rachunek ekonomiczny podsuwa taką myśl. Natomiast przedsiębiorca, który zarabia dużo, właśnie Polskę mógłby uznać za podatkowy raj. O jej atrakcyjności przekonany jest m.in. Arkadiusz, właściciel firmy szkoleniowej. W ciągu kilku lat ciężkiej pracy zdołał rozwinąć swój biznes do całkiem pokaźnych rozmiarów. Po rozliczeniu się ze współpracownikami, opłaceniu wszelkich składek i podatków, w kieszeni co miesiąc zostaje mu jeszcze 20 tys. zł. Gdy zastanawiał się, czy nie opłacałoby mu się przenieść biznesu za granicę, jego doradca podatkowy, za pomocą prostego arkusza kalkulacyjnego w Excelu, wybił mu ten pomysł z głowy.

– Pomijając kwestie gospodarczego patriotyzmu czy trudności z zarządzaniem taką strukturą, jak moja firma, przenosząc ją za granicę, naraziłbym się na znacznie wyższe podatki – mówi Arkadiusz.

Wynika to przede wszystkim z dwóch rzeczy. Po pierwsze, nie ma u nas zależności między opłacanymi składkami społeczno-zdrowotnymi a osiąganymi przychodami. Każdy przedsiębiorca, nieważne, ile pieniędzy generuje jego biznes, płaci taką samą składkę na ZUS (chyba że zadeklaruje chęć jej podwyższenia). W wielu innych krajach wysokość tej składki jest uzależniona od tego, ile firma ma zysku lub ile wynoszą jej przychody. Jeśli będzie nam się wiodło kiepsko, nie zapłacimy ani grosza (a mimo to nasze ubezpieczenie będzie obowiązywać). Jeżeli zaś na rachunek naszego przedsiębiorstwa zaczną wpływać większe kwoty, to i wysokość składek pójdzie w górę.

Arkadiusz, jako samozatrudniony, co miesiąc przelewa do ZUS 1110 zł. Gdyby miał firmę w Londynie lub Manchesterze, to przy tych samych przychodach płaciłby z tego tytułu prawie 400 funtów, czyli niemal dwa razy tyle, co w Polsce. To i tak mało w stosunku do tego, ile zapłaciłby w Niemczech. Tam łączne wydatki związane z prowadzeniem firmy (jeszcze przed opłaceniem podatku dochodowego) przekroczyłyby 1,1 tys. euro, czyli ponad cztery razy tyle, co u nas!

Drugą rzeczą, która w przypadku firm o dużych przychodach działa na korzyść Polski, są obowiązujące stopy podatkowe. Tu zaletą jest możliwość rozliczania się przez przedsiębiorcę według liniowej, 19-procentowej stawki. W innych krajach takiej opcji już nie ma, a duże dochody oznaczają powstawanie dużych należności podatkowych. Arkadiusz odprowadza co miesiąc do skarbówki ok. 4,5 tys. zł. W Wielkiej Brytanii od sporej części swoich dochodów płaciłby aż 40-procentowy podatek. I tak, gdyby zarabiał równowartość 24 tys. zł brutto miesięcznie, jego danina przekroczyłaby 5,5 tys. zł, czyli wyniosłaby o 1 tys. zł więcej niż w Polsce. W Niemczech łączne podatki przekroczyłyby 30 proc. jego dochodów i wyniosłyby ponad 7 tys. zł miesięcznie.

Arkadiusz omówił z doradcą także wariant firmy w Czechach. Okazało się, że w ogólnym rozrachunku byłoby tam nawet minimalnie taniej niż w Polsce. Płaciłby co prawda dwa razy wyższe niż u nas składki emerytalno-społeczne, ale sporo by zaoszczędził na podatku dochodowym. Problemem byłaby jednak konstrukcja prawna jego biznesu. Działając jako jednoosobowa firma i świadcząc usługi przede wszystkim na terenie Polski, w świetle prawa nadal byłby rezydentem podatkowym naszego kraju (patrz ramka na str. 56). Żeby rozliczać się według czeskich stawek, musiałby zarejestrować u naszego południowego sąsiada np. spółkę z o.o. Lecz w tym wypadku, wobec tegorocznej nowelizacji przepisów o podatku CIT (dla dużej części spółek obniżono go do poziomu 15 proc., przy 19 proc. w Czechach), byłoby jednak znacznie korzystniej rozliczać się w Polsce.

Zmieńmy myślenie o przedsiębiorczości

Przytoczone historie pokazują, że warunki prowadzenia jednoosobowej działalności gospodarczej w naszym kraju znacznie różnią się od siebie w zależności od tego, jakie osiągamy przychody. Mniejsi mają dużo gorzej w porównaniu z większymi w Polsce i podobnymi sobie w innych krajach. A przecież, jak podają zarówno polskie, jak i zagraniczne urzędy statystyczne, jednoosobowe przedsiębiorstwa to największy, pod względem ilościowym, filar wielu gospodarek. Według rejestru REGON w 2016 r. w Polsce działało blisko 3 mln samozatrudnionych, co stanowiło prawie trzy czwarte wszystkich zarejestrowanych u nas firm. Podobny odsetek podawany jest przez House of Commons w przypadku przedsiębiorstw brytyjskich. O tym, jak wielu Polaków próbuje sił w biznesie, świadczą też dane CEIDG, według których rejestrowanych jest u nas średnio ponad 1 tys. nowych firm dziennie, a kolejne 500 decyduje się na wznowienie działalności. Jednocześnie każdego dnia zawiesza lub zamyka swoją działalność 1,2 tys. podmiotów. Świadczy to o wspomnianych już ogromnych trudnościach, z jakimi się borykają, zafundowanych im przez rodzime przepisy. Aż prosi się, żebyśmy przeorientowali myślenie w duchu niemieckim, brytyjskim czy czeskim, żeby promować głównie niewielkie firmy, a tzw. śrubę dokręcać im dopiero wtedy, kiedy rzeczywiście staną się finansowo wydolne.


Od przyszłego roku będzie lżej?

Zgodnie z najnowszym projektem Ministerstwa Rozwoju firmy o przychodach nieprzekraczających 2,5-krotności minimalnego wynagrodzenia od stycznia 2018 r. mają płacić niższe składki na ubezpieczenia społeczne (emerytalno-rentową i na Fundusz Pracy). Dzisiaj, niezależnie od przychodu, kwota daniny, którą przedsiębiorca przelewa z tytułu składek społecznych wynosi 810 zł miesięcznie (do tego płaci jeszcze 300 zł na ubezpieczenie zdrowotne i ewentualnie 62 zł na chorobowe). Po zmianach minimalna wysokość składki społecznej spadłaby do zaledwie 345 zł – tyle zapłacą osiągający przychód w wysokości 2 tys. zł miesięcznie (lub niższy). Każde 200 zł przychodu w górę będzie oznaczało średnio 32 zł więcej na składkę społeczną, a gdy ten pierwszy sięgnie co najmniej 5 tys. zł miesięcznie, na rzecz ZUS przelewać będziemy tyle samo, co obecnie (dodajmy, że projekt nie zakłada zmian w wysokości składki zdrowotnej). Ministerstwo przekonuje, że na tych zmianach skorzysta ok. 325 tys. polskich firm.


Zagraniczno-podatkowe pułapki

Rejestrując firmę w innym europejskim kraju, warto pamiętać o unijnych przepisach dotyczących rezydentury podatkowej. Te obowiązujące w większości krajów wspólnoty mówią, że za rezydenta podatkowego danego państwa uznaje się osobę, która na jego terenie posiada centrum swoich gospodarczych albo osobistych interesów lub też przebywa na jego terytorium przez co najmniej 183 dni w roku. W przypadku Polski kwestię rezydentury reguluje Ustawa o podatku dochodowym od osób fizycznych.

Jeśli więc zarejestrujemy firmę np. pod wirtualnym adresem w Czechach, ale działalność będziemy nadal prowadzić na terenie naszego kraju, to miejscem naszej rzeczywistej rezydentury pozostanie Polska. Tutaj też będziemy musieli odprowadzić wszelkie należne podatki. Możliwością obejścia tych przepisów jest m.in. rejestracja oddziału naszej polskiej firmy za granicą i rozliczanie osiąganych przez nią przychodów według lokalnych stawek. Jednak kiedy okaże się, że obroty naszego zagranicznego oddziału znacznie przekraczają te uzyskiwane przez centralę, może to zaalarmować polskiego fiskusa, który nakaże nam zapłacić zaległe podatki wraz z karnymi odsetkami.

Może też zdarzyć się i tak, że o złożenie stosownej deklaracji upomną się zarówno nasza, jak i zagraniczna skarbówka. Jeśli pomiędzy danymi krajami obowiązuje umowa o unikaniu podwójnego opodatkowania (Polska podpisała ją z blisko setką państw), podatek, który zapłacimy za granicą, będziemy mogli odliczyć od podatku należnego w miejscu naszej podatkowej rezydencji. Jeśli takiej umowy w danym wypadku nie ma, będziemy opodatkowani podwójnie.


Gdzie jeszcze w Europie fiskus sprzyja przedsiębiorcom

Lepsze w porównaniu do Polski warunki do prowadzenia niedużej działalności gospodarczej spotkamy nie tylko w Niemczech, Wielkiej Brytanii czy Czechach, ale także w kilku innych europejskich państwach. Przykładem jest chociażby Bułgaria, gdzie stawka podatku dochodowego jest najniższa w całej UE i, niezależnie od osiąganego dochodu, wynosi zaledwie 10 proc. Niskie są również obowiązkowe składki społeczno-zdrowotne. Według danych bułgarskiej agencji NAP ich maksymalna wysokość to równowartość ok. 450 zł. Niższe niż w Polsce podatki i składki ubezpieczeniowe zapłacą także właściciele firm zarejestrowanych w Rumunii czy na Węgrzech.

Z kolei na preferencje w postaci bardzo wysokiej kwoty wolnej od podatku mogą liczyć mali przedsiębiorcy na Cyprze. Podatnicy o dochodach poniżej 19,5 tys. euro rocznie (ok. 84 tys. zł) są tam zwolnieni z daniny na rzecz fiskusa. Biorąc pod uwagę, że przeciętna płaca w tym wyspiarskim kraju w III kwartale zeszłego roku (dane Trading Economics) wyniosła ok. 1730 euro miesięcznie, oznacza to, że statystyczny Cypryjczyk nie płaci podatku dochodowego lub jedynie symboliczne kwoty. Imponujące, jak na polskie realia, kwoty wolne od podatku obowiązują także m.in. w Finlandii (równowartość ok. 70 tys. zł), na Malcie (ponad 50 tys. zł) oraz w Luksemburgu (ok. 48 tys.).

Mała firma w Polsce i w UE

My Company Polska wydanie 6/2017 (21)

Więcej możesz przeczytać w 6/2017 (21) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie