Opłaca się być w porządku
© PAPz miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 3/2017 (18)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
Swój pierwszy projekt – forum internetowe o historii (Historyk.eu) – stworzył z kolegą w piątej klasie. W krótkim czasie zgromadziło 10 tys. użytkowników – był to jeden z najlepszych wyników w tej branży. Jak wielu młodych chłopaków Mateusz marzył o projektowaniu gier komputerowych. Był wtedy pod ogromnym wrażeniem GTA, pragnął zrobić coś równie dobrego. Powodzenie portalu Historyk.eu wszystko jednak zmieniło. – Pomyślałem, że skoro to takie łatwe, to możemy zająć się projektowaniem kolejnej strony – wspomina.
Forum dla webmasterów okazało się mniejszym sukcesem, ale Mateusz zbierał doświadczenia. Gdy był w liceum, wpadł na pomysł platformy dla blogerów technologicznych nazwanej Sagepark. – Wysyłałem wiadomości do różnych znanych mi blogerów. Prezentowaliśmy się jako buntownicy, którzy chcą zmienić sposób pisania o technologiach.
Nie mówił, ile ma lat, bo młody wiek go trochę wykluczał. Pokazując wyłącznie swoje umiejętności, przyciągnął kilku popularnych autorów z innych stron, którzy pisali u niego za darmo.
Przy okazji Sageparku nawiązał współpracę z pierwszym inwestorem – Piotrem Polańskim. – Był moim prywatnym nauczycielem angielskiego, kolegowaliśmy się – opowiada. Piotr sfinansował rozkręcenie strony, a potem wsparł przedsięwzięcie, które ostateczne wprowadziło Mateusza Macha do pierwszej ligi współczesnych programistów.
Nieoczekiwany zwrot akcji
W październiku 2014 r. Piotr namówił go, żeby zamknął Sagepark i poświęcił się swemu nowemu pomysłowi – aplikacji FiveApp. Pierwotnie miała być zabawnym komunikatorem dla ludzi związanych z kulturą hiphopową. Pozwalała na wysyłanie wiadomości z różnymi znakami dłonią: kciuk w górę, znak wiktorii itp. – O FiveApp zacząłem myśleć, gdy dowiedziałem się o dość kuriozalnym przypadku aplikacji Yo!, której jedyną funkcją była możliwość wysyłania do innych komunikatu „Yo!” – wspomina Mateusz. Aplikacja ta zyskała milion dolarów dofinansowania. – Stwierdziłem, że skoro nawet coś takiego może dostać w Stanach tyle pieniędzy, to może warto takie koncepcje rozwijać.
FiveApp powstała z myślą o rynku amerykańskim. Piotr dał kilkadziesiąt tysięcy złotych na marketing i zatrudnienie osób pomagających w dopracowaniu produktu. Do aplikacji, poza podstawowymi ośmioma znakami, dołączono edytor pozwalający tworzyć własne ułożenia dłoni. Tak, by np. w gronie znajomych powstały symbole tylko dla nich zrozumiałe, które mogliby zamieszczać w wiadomościach. Mateusz obawiał się jednak, że taki projekt nie wzbudzi zainteresowania – wszak sam Facebook Messenger oferuje niezliczoną liczbę „nalepek”, które mogą w rozmaitych środowiskach oznaczać różne rzeczy. Jego obawy były słuszne: aplikację FiveApp, po udostępnieniu jej dla systemów iOS i Android, pobrano zaledwie tysiąc razy.
Lecz nie było kiedy rozpamiętywać porażki, bo przyszedł e-mail od Amerykanki Cindy Chen. Twierdziła, że za pomocą aplikacji Mateusza odtworzyła niemal wszystkie znaki amerykańskiego alfabetu migowego. To dawało do myślenia. Nie minął tydzień, a napłynęły kolejne e-maile z sugestiami, by w tym właśnie kierunku rozwinąć FiveApp. – Postanowiliśmy umówić się z Olgierdem Kosibą, prezesem stowarzyszenia Migaj. Wspólnie udało nam się stworzyć wstępną koncepcję.
Trafić do ludzi
Kosiba i Cindy Chen zostali ekspertami zespołu. Chodziło bowiem o trochę odrębną kulturę, trudną do zrozumienia dla kogoś, kto słyszy. Mało kto np. wie, że znaczna większość osób głuchych ma poważne problemy z czytaniem. Jest to związane z brakiem „wewnętrznego głosu” pozwalającego zrozumieć napisany tekst. Małe dziecko najpierw przecież uczy się mówić, a dopiero potem czytać. Litery odzwierciedlają dźwięki. Dla kogoś, kto nigdy żadnego dźwięku nie słyszał, pismo jest tym, czym dla większości z nas jest język obcy.
Z pomocą ekspertów opracowali projekt nowej aplikacji. Ale żeby ją wypuścić na rynek, trzeba było znaleźć kolejnego inwestora – z poważnymi pieniędzmi. Być może pomógł w tym opublikowany wiosną 2015 r. artykuł o 17-letnim wówczas Mateuszu na portalu Business Insider, bo potem zaczęto się nimi bardzo interesować. Napisali do wielu inwestorów i w końcu, na początku zeszłego roku, otrzymali 600 tys. zł od polskiego funduszu EVIG, przy wycenie ich firmy na 2 mln zł. Pozwoliło to zatrudnić więcej osób i doprowadzić aplikację do poziomu rynkowego. Zadebiutowała we wrześniu.
Na razie obsługuje wyłącznie amerykański język migowy, ale w USA z miejsca „chwyciła”: przed końcem roku pobrano ją już 20 tys. razy, co, jak na tamtejszą społeczność głuchych, jest dużą liczbą. Ze względu na jej rewolucyjne zalety marketingowo wsparła ją też ONZ, mimo że ma charakter komercyjny.
Komunikator zawiera dziś ponad 800 „migów” i wciąż ich przybywa. Został zintegrowany z Messengerem, co znacznie ułatwia dotarcie do odbiorcy. Działa jak dodatkowa konsolka pozwalająca wstawić zbudowane z „migów” animacje, ustalić ich kolejność, a następnie przenieść to do wiadomości na Facebooku. – Jednak zostało jeszcze parę rzeczy – przyznaje Mateusz. – Chcemy stworzyć specjalną klawiaturę ekranową, dzięki której będzie można z poziomu komunikatora przełączać się między tekstem a znakami.
W planach jest też udoskonalenie wyszukiwarki znaków migowych w aplikacji, których jest dużo.
Idealizm i realizm
Część prasy szybko okrzyknęła Mateusza typem młodego idealisty, bezinteresownie zmieniającego świat na lepsze. Ale on nie ukrywa, że twardo stoi na ziemi. Choć wcale to nie znaczy, że interesują go tylko pieniądze. Raczej stara się łączyć z nimi szlachetne podejście. – Moglibyśmy podpisać umowę na wyłączność z Apple czy Samsungiem – zauważa – ale wtedy produkt straciłby swój równościowy walor. Na dłuższą metę to by się nie opłaciło: w social mediach bycie w porządku idzie w parze z sukcesem komercyjnym.
Pytany o dalsze plany, nie chce ich jeszcze ujawniać, ale różne pomysły chodzą mu po głowie. Na razie zaczyna studia ekonomiczne na uniwersytecie w Abu Zabi, który jest filią Uniwersytetu Nowojorskiego. Zdaje sobie sprawę, że dostał się na prestiżową uczelnię głównie za sprawą swojej aplikacji i startupu, ale nie traktuje kierunku swych studiów jako „pomocy zawodowej”. – Wierzę w wartość edukacji – wyjaśnia. – Przykłady Steve’a Jobsa i Billa Gatesa, którzy nie mają dyplomu, są nieadekwatne. Wcześniej dostali się na Harvard.
Rozmawiamy w zimne, grudniowe przedpołudnie w cukierni w jego rodzinnym Lęborku. Widać, że jest podekscytowany studiami w egzotycznym i upalnym kraju. Jak na swój młody wiek osiągnął już bardzo wiele, a teraz chce się rozwijać także w innych kierunkach.
Więcej możesz przeczytać w 3/2017 (18) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.