Ma karty warte miliony, o pomoc w wycenie prosił go syn Beckhamów. Rafał Nobis inwestuje w Pokemony

Rafał Nobis
Rafał Nobis, fot. materiały prasowe
Czasy się zmieniły, świadomość jest coraz większa, choć naprawdę zapalonych kolekcjonerów wciąż jest w Polsce dużo mniej niż na Zachodzie. Inwestowanie w karty przeważnie wygląda u nas niestety bardzo źle - mówi w rozmowie z mycompanypolska.pl Rafał Nobis, kolekcjoner kart Pokemon.

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Czerwiec, czwartkowy poranek. Wreszcie słonecznie po kilkunastu dniach deszczu. Punktualnie o 9 do umówionego wcześniej spotkania na Zoomie dołącza Rafał Nobis, właściciel największej w Polsce kolekcji kart Pokemon PSA 10. Na ekranie widzę niepozornego dwudziestokilkulatka w okularach, a za nim wielką ramkę z kartami.

Usłyszałem opinię, że inwestycje alternatywne – w Lego lub karty Pokemon – są dużo bezpieczniejsze, niż inwestowanie w złoto czy waluty, ponieważ rynek jest stabilniejszy.

Zdecydowanie się nie zgadzam, bo takie rynki są bardzo podatne na zmiany cen, ich hype'owanie i dumpowanie. Zbieram karty Pokemon, które są zgrejdowane przez amerykańską firmę PSA. Można mieć karty o wartości od 1-10, ja zbieram jedynie 10.

To znaczy?

Grejdowanie kart polega na tym, że wysyłamy swoje karty do specjalnej firmy, która nada naszym kartom odpowiednią ocenę. Skala ocen może nieco się różnić w zależności od firmy, która świadczy takie usługi, ale zazwyczaj mieści się od 1 do 10 - i tak 1 to całkowicie zniszczona karta, ale taka, dla której autentyczność może być jeszcze potwierdzona, a 10 to karta perfekcyjna, idealna, nienosząca śladów jakiegokolwiek użytkowania.

Jak wygląda proces nadawania oceny?

Na początku karty są sprawdzane pod kątem autentyczności, a następnie weryfikowany jest ich stan. Podczas dokonywania oceny karty badanych jest wiele czynników tj. wyśrodkowanie karty - czyli czy karta i jej ramki są prawidłowo wycentrowane. Następna kwestia to stan krawędzi i wierzchołków karty - czyli czy krawędzie są odpowiednio ostre, wierzchołki odpowiednio zaokrąglone, czy są załamania, zagięcia karty oraz zadrapania widoczne gołym okiem lub pod lupą oraz czy kolor karty jak i wydruku jest prawidłowy. Karta sprawdzana jest również pod kątem jakości powierzchni, a więc czy karta pozbawiona jest rys, zniszczeń lub zadrapań. Wyższa ocena karty wskazuje na lepszy jej stan, dlatego jest też bardziej wartościowa. Tak oceniona karta trafia do specjalnego kejsa, który ma ją chronić przed czynnikami zewnętrznymi. Każdy kejs posiada etykietę. Można znaleźć na niej informacje dotyczące setu, z którego pochodzi dana karta, nazwę Pokemona oraz ocenę.

I to tyle? Wystarczy, że profesjonalna firma wyceni kartę?

Niezależnie o jakim rynku mówimy, to sami posiadacze kart mogą bardzo mocno wpłynąć na ich wartość i pożądanie wśród społeczności. Widzę to po tym, co wydarzyło się na przestrzeni ostatnich kilku lat – niektóre egzemplarze z 6 tys. zł potrafiły wystrzelić nawet do 100 tys. zł. W zależności od tego, jak grupka z dużą liczbą followersów mówi, tak się na rynku dzieje.

A więc żegnajcie złote góry.

W tej niestabilności tkwi pewien urok, bo trzeba być niezwykle rozsądnym, żeby wstrzelić się we właściwą, odpowiednią cenę. Jednym z ważniejszych pokemonowych hyperów jest Logan Paul. On na swoich profilach w mediach społecznościowych zaczął bardzo popularyzować Pokemony. Na tyle mocno, że na fali koronawirusa i jego filmików niektóre karty drożały nawet o 10 tys. proc.

W jaki sposób buduje się hype wokół danej karty? Wystarczy, że jakiś youtuber ją pokaże?

Tak, wystarczy, że Logan Paul – posiadający ponad 2 mln followersów – pokazuje, że zbiera karty. Tak samo działają pozostali pokemonowi influencerzy. Dla przykładu: Lugia z drugiej generacji dwa lata temu kosztowała niecałe 2 tys. dol., a dzisiaj to jest 150 tys. dol. To ewidentna gra marketingowa, służąca popularyzacji danego setu.

Wyczuwam teorie spiskowe.

Osoba posiadająca określony zasób kart, o określonej populacji - kontroluje rynek. Wiadomo, że będzie opowiadać o nich w samych superlatywach czy naciągać dane sprzedażowe. Fakt, że przez pandemię więcej czasu zaczęliśmy spędzać w domu – m.in. odgrzebując stare kolekcje – sprawił, że karty zaliczyły wręcz ekstremalny wzrost wartości.

Popularność gry Pokemon GO wpłynęła jakoś na rynek?

Patrząc na raporty cenowe – korelację należy uznać za umiarkowaną. Za to trzeba przyznać, że dzięki Pokemon GO do kart wróciło wiele fanów, którzy kolekcjonowali je za młodu. Ze mną było tak samo – kiedy ta gra mobilna zadebiutowała, znowu przypomniałem sobie o Pokemonach. Wszystkie generacje, które pojawiły się między pierwszą generacją, a Pokemon GO, w ogóle mnie nie interesowały. Zauważ, że karty drożeją od rocznicy do rocznicy, co pięć lat. Pokemon GO zgrało się z dwudziestą rocznicą franczyzy.

Jakie są więc żelazne zasady, o których trzeba pamiętać podczas inwestowaniu w karty Pokemon?

To trudne pytanie. Na pewno im karta jest tańsza, tym bardziej może zdrożeć – oczywiście jeśli spełnia odpowiednie kryteria rzadkości. Z kolei jeśli spojrzymy na Charizarda z first edition, to dwa lata temu można było kupić go za 100 tys. zł, a dzisiaj kosztuje 1,5 mln zł. Myślę, że najważniejsza jest analiza setu, z którego pochodzi konkretny egzemplarz.

Strzelam, że nie każdy set jest tak samo pożądany przez kolekcjonerów?

Dokładnie. Jest na przykład pewien rzadki set wywodzący się z pierwszej generacji – nazywa się go „czwartym printem”, który był drukowany wyłącznie w Wielkiej Brytanii, Australii i w USA. Jest mega rzadki, ale że mało osób o nim wie, te karty wcale nie są drogie. Cały czas obserwuję, kiedy zacznie się hype wokół tego setu, bo to tylko kwestia czasu, kiedy cena egzemplarzy wystrzeli o kilkadziesiąt procent.

Data wydania setu jest bardzo istotna?

Generalnie jest tak, że im set jest starszy, tym jest on bardziej wartościowy, ponieważ jego już nie dodrukują – mamy określoną liczbę kart, która na pewno nie wzrośnie. To się łączy z innym ważnym czynnikiem, jakim jest sentyment. Pierwszą generację Pokemonów kojarzy niemal każdy, z kolejnymi bywa już różnie. Przy kupowaniu kart Pokemon – a zwłaszcza tych zgrejdowanych – ważne jest zbadanie wartości, po jakiej one zostały sprzedane.

Dlaczego?

Bardzo często zdarza się, że kartę wartą np. 5 tys. dol wystawia się na Ebayu za 15 tys. dol i szuka się niedoświadczonego inwestora, który da się nabrać. Szczególnie w ostatnich miesiącach było dużo tego typu przypadków.

Przed naszą rozmową przeglądnąłem kilka facebookowych grup poświęconych kartom Pokemon. Chyba największe poruszenie wywoływały karty z Charizardem.

To nie jest mój ulubiony Pokemon, więc trochę na chłodno podchodzę do całego hype'u wokół niego. Charizard jest na tyle przemielony przez Pokemon Company, że moim zdaniem po prostu stał się nudny.

Skąd ten hype?

Sentyment działa najmocniej. Kiedy grało się w Pokemony w czasach pierwszej generacji, to Charizard był najpotężniejszą kartą. A przy okazji – jedną z najrzadszych. To się na tyle zakodowało w głowach, że Charizarda wciąż uważa się za najcenniejszego Pokemona, choć jest wiele znacznie cenniejszych kart.

Jakich?

Mam tu na myśli karty „trophy”, a więc takie, które wygrywało się na turniejach – przede wszystkim w USA i Japonii. One mają niesamowicie niskie populacje i kosztują po kilka milionów dolarów.

Posiada je ktoś w Polsce?

W naszym kraju na razie nie ma zbyt wielu ludzi, którzy na poważnie interesowaliby się inwestowaniem w karty Pokemon. Kiedy kilka lat temu zaczynałem kolekcjonować karty i wrzucać ich zdjęcia do Internetu, to byłem wyśmiewany, bo jeszcze wtedy mało kto wiedział, że jest coś takiego jak grejdowanie kart. Czasy się zmieniły, świadomość jest coraz większa, choć naprawdę zapalonych kolekcjonerów wciąż jest dużo mniej niż na Zachodzie. Jeśli zaś chodzi o samo inwestowanie w karty, to ono w Polsce wygląda niestety bardzo źle.

Źle?

„Inwestowanie” ogranicza się do tego, że ludzie hurtowo kupują booster boxy – pudełka z kartami z nowych setów – a następnie wystawiają je na Allegro za kilka razy wyższą cenę. Moim zdaniem to nie ma nic wspólnego z rozsądnym inwestowaniem.

To aż tak powszechne zjawisko?

Tak wygląda ok. 90 proc. rodzimego rynku. Mam jednak nadzieję, że to się wkrótce zacznie zmieniać. Kilka kart, które miałem w duplikatach, ku mojemu zdziwieniu, sprzedało się w Polsce, więc jest światełko w tunelu.

Może ludzie wciąż boją się, że mają niedostateczną wiedzę, żeby w to wejść?

Bez specjalistycznej wiedzy na temat Pokemonów można bardzo łatwo się naciąć. Setów jest tak dużo, że nie wystarczy powierzchowne liźnięcie tematu. Różni ludzie często do mnie piszą, że kupili karty za określoną wartość, po czym ja patrzę na te ich nabytki i widzę tragedię. Niedawno skontaktował się ze mną syn Beckhamów z prośbą o pomoc w wycenie kart. Oczywiście okazało się, że mocno przepłacił – serce mi pękło, że można zrobić aż tak nieetyczny biznes na takiej frajdzie jak karty Pokemon.

Syn. Beckamów. Skontaktował się. Z tobą.

Mam na Instagramie ok. 10 tys. fanów, nie jest to przesadnie dużo, ale z drugiej strony mało też nie. Można więc powiedzieć, że w społeczności Pokémon, zwłaszcza międzynarodowej, jestem rozpoznawalny. Kiedy zaczął się hype na Pokemon GO, poczułem, że coś się wokół kart może wydarzyć. Zszedłem do piwnicy rodziców, żeby odkopać kolekcję z dzieciństwa. Niestety okazało się, że wszystkie egzemplarzy zostały wyrzucone, rodzice nawet nie pamiętali kiedy... Załamałem się, ale postanowiłem, że odbuduję swoją kolekcję.

Tak po prostu?

Zacząłem badać rynek i sprawdzać, co jest najbardziej pożądane - wtedy odkryłem rynek kart zgrejdowanych. Stwierdziłem, że będę zbierał karty o najwyższej możliwej ocenie ogólnej, ponieważ ich populacja jest niska, poza tym ich liczba niewiele rośnie rok do roku. Tak stworzyłem kolekcję poświęconą pierwszej generacji Pokemon – od Bulbasaura do Mewtwo. To 150 kart, które widzisz za mną.

No i ile ta ściana jest warta?

Na ten moment ok. 1,5 mln zł.

Ile?!

Kiedy je kupowałem, one były warte zdecydowanie mniej. Dla przykładu – Charizard, którego kupiłem za 6 tys. zł, dziś kosztuje 60 tys. zł. Oczywiście tak spektakularne skoki nie są widoczne na każdej karcie. Po skompletowaniu „dziesiątek” z rynku angielskiego, zająłem się odmianami mniej popularnymi. Wiele posiadanych przeze mnie kart ma tak kosmiczną wartość, że bałbym się je trzymać w domu – leżą bezpieczne w skrytce bankowej.

Zbierasz tylko karty?

Raczej hobbystycznie traktuję kolekcjonowanie kart z moim ulubionym Pokemonem, czyli Bulbasaurem. Choć to też okazuje się niezłą inwestycją, bo egzemplarz, który jakiś czas temu kupiłem za 1500 zł, dziś kosztuje 5,5 tys. dol. Mam np. pewną kartę z Bulbasaurem jako jedyny na świecie. Jest z resztą wielu kolekcjonerów poświęcających się tylko jednemu, konkretnemu Pokemonowi. W Kalifornii jest fan, który kolekcjonuje wyłącznie karty z Chansey. On ma na nie absolutny monopol, więc dowolnie hype'uje ich ceny.

O, Chansey – lubiłem go!

Widzisz, to też jest bardzo ważne. Trzeba znać stosunek emocjonalny do danych Pokemonów, bo niektóre rodzaje nie budzą żadnych uczuć. Paras czy Lickitung – one w ogóle nie są pożądane, nikt o nich nie marzy. Za to Cubone'a, Vaporeona czy Eevee kocha każdy.

Jak liczna jest teraz twoja kolekcja?

To niecałe 500 kart ocenionych przez PSA na 10. Oprócz tego posiadam mnóstwo gadżetów związanych z Pokemonami. W tym roku na 25-lecie Pokemonów wyszła kolaboracja z Levi's. Ta kolekcja ciuchów sprzedała się na całym świecie w zasadzie w jeden dzień - sam pojechałem do Elektrowni Powiśle i wykupiłem chyba pół sklepu. To teraz oczywiście leży zapakowane i czeka na wzrost wartości. Ubrania co prawda już urosły o 100 proc., ale kto by się bawił w 100 proc., kiedy karty potrafią rosnąć o 1000 proc.

To już wiem, czemu nie udało mi się kupić tych dżinsów z Pikachu.

One są okropne! Wygląda się w nich jak po wyjściu z westernu. Są nie do założenia, naprawdę.

Tak cię słucham i zastanawiam się, czy sam nie przeszukam strychu, bo może w którymś pudle czai się mała fortunka.

Fortunka to pojęcie względne, zwłaszcza w świecie Pokemon. Jakieś dwa lata temu znalazłem na OLX osobę, która sprzedawała boostery z base setu – czyli pierwszej generacji – za śmieszne pieniądze, bo nie znała ich wartości. Kupowałem je za 300 zł, a następnie sprzedawałem za 3 tys. zł.

Chamsko.

Dlaczego? Taki jest rynek. Jeśli coś sprzedajesz, powinieneś na tyle dobrze zgłębić temat, żeby znać realną wartość oferowanego przedmiotu. Ludzie mają w piwnicach i na strychach perełki, ale rzadko kiedy mają o tym pojęcie. Innym problemem jest fakt, że dużo takich znalezisk to fałszywki albo egzemplarze w tak złym stanie, że niewiele będzie można na nich zarobić. Sytuację może poprawić fakt, że na świecie pojawia się coraz więcej firm grejdujących karty. Na przykład firma, w której dotychczas grejdowałem moje karty, otrzymywała swego czasu tygodniowo ok. pół miliona kart do wycenienia. Poczułem, że to niezagospodarowany rynek i wraz z kilkoma inwestorami otworzyłem w Polsce bardzo innowacyjną firmę grejdującą. Karty są grejdowane przez sztuczną inteligencję, dzięki czemu cały proces staje się bardzo dokładny – nie ma tylko jednej głównej oceny, ale również kilkadziesiąt „podocen” - tzw. „subgrade” wpływających na wartość egzemplarza. Stworzyliśmy również case'a odpornego na promieniowanie UV i uszkodzenia mechaniczne, dzięki czemu karty się nie niszczą. Wbudowany NFC, system magnetyczny i powłoki antyrefleksyjne to absolutna nowość na scenie grejdingowej. Nastawiamy się głównie na Stany Zjednoczone i Wielką Brytanię.

W jakim kierunku – twoim zdaniem – zmierza rynek związany z kartami Pokemon?

2021 rok był rokiem 25-lecia Pokemonów, więc rynek był rozgrzany do czerwoności. W tym roku było podobnie, gdyż nie wyhamowaliśmy jeszcze po rocznicy. Natomiast już za kilka lat mamy okrągłą 30. rocznicę i nawet nie chcę wiedzieć, co się wtedy wydarzy. Podejrzewam, że będę musiał zamknąć w skarbcu również tę ramkę za mną, bo osiągnie tak gigantyczną wartość. Sądzę, że za pięć lat czeka nas najwyższy poziom cenowy w historii Pokemonów.

---

O inwestycjach alternatywnych - w karty Pokemon czy klocki Lego - przeczytasz również TUTAJ.

 

ZOBACZ RÓWNIEŻ